Czyli z tym wcześniejszym, to zawracanie gitary, skoro liczą się ostanie słowa przedśmiertnie i ich interpretacja.
Jak na drodze to pielęgniarz z ratownikiem, w szpitalu to pewnie pielęgniarka i lekarz mają szansę
usłyszeć np: (...) chceeę oddać...ep...uch.
Może tak czarno nie jest - nie wiem czy personel nie jest wykluczony z tych procedur...znaczy nie może świadczyć.
Jednak muszę powiedzieć, że ten przepis o ustnej zmianie potwierdzonej 2 podpisami mnie zaskoczył.
Rzeczywiście na fikcję wyglada wyrażanie-nie-wyrażanie zgody na pobór - skoro 2 osoby mogą to zmienić.
Wygląda na to, że ustawa jest tak skonstruowana żeby nie można było nie pobrać - chyba, że ktoś bliski ostro zaprotestuje.
Fajnie było posłuchać tych pogwizdywań Johnsa;))
Ale to jest jedna z trzech rzeczy co do których sądzę, że Lem się pomylił .
Pozostałe dwie?
narządy po wszczepieniu nie są w żaden sposób powiązane z dawcą.
W świadomości niektórych bliskich - są.
Sądzę, że podobnie jest z żywymi dawcami. Niektórym pewnie lampka się pali.
Nie mówię o prawie własności;)
Po prostu nie każdy ma utylitarny stosunek do wątroby, gałek ocznych, twarzy...nie mówiąc o sercu;)
Taki artykuł wpadł o tych co dali:
http://polska.newsweek.pl/dawcy-organow-przeszczepy-transplantologia-medycyna-lekarze-pacjenci-newsweek-pl,artykuly,283925,1.htmlDla mnie wniosek jest od początku jeden - świadomość społeczna w temacie pobierania jest bardzo niska.
Wg mnie ustawa powinna wymuszać deklarację każdego człowieka i do niej powinni stosować się lekarze. Inaczej transplantologia zawsze będzie budziła podejrzenia, że handel, że kradzież części zamiennych i wygeneruje to wiele moralnych pułapek.
Zwłaszcza, że pobieranie staje się coraz bardziej zróżnicowane.
Deklaracja ludzika: chcę-nie-chcę, co ewentualnie chce oddać (ktoś może chcieć nerkę, ale nie twarz...i nie ma dyskusji po śmierci.