Polski > Konkurs na recenzję II etap

recenzje opublikowane w serwisie lem.pl

(1/3) > >>

skrzat:


Drodzy Jurorzy:

poniżej zamieszczamy 11 najlepszych recenzji, zgłoszonych do konkursu w serwisie lem.pl, które zostały wybrane przez Kapitułę Konkursową i przeszły tym samym do drugiego i zarazem ostatniego etapu.

Możecie głosować na nie śmiało do końca października 2015.

skrzat:
Podejmuję się wydobyć z zakurzonej biblioteczki najbardziej skrywaną przed współczesnym światem książkę Stanisława Lema, który sam pragnął zepchnąć ją w otchłań zapomnienia upatrując w niej „grzechy” swojej młodości: egzaltację,  poetycką stylistykę na wzór R.M. Rilkego, czy wykreowanie obrazu humanizmu epoki komunizmu zgodnie z kanonem politycznym tamtych lat.

„Obłok Magellana”, bo o nim mowa, to opowieść o ludzkiej kondycji, doświadczeniach granicznych i przekraczaniu granic. To podróż w mroki międzygwiezdnej przestrzeni oraz w głąb nas samych. To baśniowa utopia o wpatrywaniu się z nadzieją w gwiazdy. To krzepiąca choć wyidealizowana historia o więzach międzyludzkich, których dynamika podlega przemianom z dala od błękitu ziemskiego nieba. W końcu to próba nadania znaczenia swojemu życiu oraz odnalezienia swojego miejsca w czasie i przestrzeni („... i wtedy ludzie raz jeszcze sięgną wstecz i odkryją nas na nowo, tak jak my odkrywaliśmy wielki czas przeszły”), a także wkraczanie na obszar metafizyki drogą trudniejszą, wymagającą pogłębionej refleksji i odrzucenia prawd objawionych – w obliczu majestatu śmierci i w rosnącej pokorze dla ogromu i chłodu wszechświata.

Usunięcie w cień wątków ideologicznych (zaprzątających głowy wielu czytelnikom) umożliwia zrozumienie, jak bardzo osobista – w warstwie emocjonalnej – mogła to być podróż dla samego autora. Nigdy więcej w swoich książkach Lem nie pozwoli sobie na tego typu intymność, młodzieńczą egzaltację oraz optymizm w stosunku do kondycji rodzaju ludzkiego i jego przyszłości. Zakładając, że całokształt twórczości pisarza przeważył ostatecznie szalę na stronę świeckiego humanizmu podszytego umiarkowaną mizantropią, „Obłok Magellana” jawi się tym bardziej jako wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju podróż, jaką odbył trzydziestokilkuletni Stanisław Lem. Uchwycił w niej przede wszystkim doświadczenie młodości (już z nieco nostalgicznej perspektywy) i przetworzył je przez pryzmat romantycznego eposu wyprawy międzyukładowej.

Nie odczułem już nigdy w jego książkach tak osobistego, emocjonalnego piętna, jakie wywarł na swoim bezimiennym alter ego. Czyż brak imienia głównego bohatera oraz sposób prowadzenia narracji nie wskazuje, że autor bardziej niż w późniejszych dziełach wprowadza nas w przestrzeń swoich osobistych doświadczeń oraz intymnych wyobrażeń? Wszyscy, którzy znają biografię Lema wiedzą, że przeszedł on przez studia medyczne, lecz z premedytacją ich nie ukończył – protagonista „Obłoku Magellana” kontynuuje jednak to zadanie idąc ostatecznie w ślady swojego ojca (warto zwrócić uwagę, że wątek relacji z ojcem jest również zastanawiająco mocno rozbudowany). Dlaczego jest to jedyna książka, którą zadedykował żonie? Czy była jego „Anną z Gwiazd”?

„Obłok Magellana” nie jest wykładnią przyszłości. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że Stanisław Lem sięgnął niezwykle daleko w alternatywną przyszłość, zabierając jednak ze sobą także obrazy z czasów jemu współczesnych. Dzięki temu książka ma wiele smaczków, które można z uśmiechem wyłapać, jak na przykład używanie starej, dobrej kredy do pisania po tablicy znajdującej się, nomen omen, w międzygwiezdnym statku pędzącym z połową prędkości światła ku innej galaktyce.

Zanim jednak ktokolwiek zarzuci tej powieści ogólną dezaktualizację pragnę pospieszyć z argumentem, że pisanie o „wideoplastyce” (dzisiejsze holografii / wirtualnej rzeczywistości), „mechaneurystyce” (zawoalowanej cybernetyce), jak również o wykorzystywaniu „rozedrganych okruchów kryształu” (metodzie zapisu danych) w latach pięćdziesiątych XX wieku (sic!) powinno obudzi przynajmniej umiarkowany podziw dla zdolności pisarza w przewidywaniu rozwoju różnych technologii. Nie wspominając już rozwlekle o zdolności do antycypowania trudności w przełamywaniu barier poznawczych (zjawisko „migotania świadomości” przy przekraczaniu wielkich prędkości).

„Obłok Magellana” jest dla mnie książką wyjątkową także dlatego, że nigdy wcześniej i później nie poczułem silniejszej więzi z samym pisarzem (gdy wsiadałem po raz pierwszy na pokład Gei Lem żył jeszcze). Mam nieodparte wrażenie, że razem „... poznaliśmy coś trudniejszego i piękniejszego niż odkrycia naukowe i tajemnice materii, coś, czego nie może ogarnąć żadna teoria ani zanotować najdoskonalszy automat”, pamiętając o naszych bliskich, i tych, z którymi połączyły nas „...rzeczy ulotne, lecz najtrwalsze: szum drzew i wody, wspólne marzenia, błękit, w którym wiatr gonił obłoki nad naszymi głowami”. Przewracanie pożółkłych, pachnących starym drukiem stron pierwszego wydania „Obłoku” z 1955 roku pozostanie dla mnie na zawsze nostalgiczną przygodą, wzmagającą silne poczucie przywileju podróżowania z wiecznie młodym Stanisławem Lemem.

skrzat:
 Już na samym początku powieści wkraczamy wraz z głównym bohaterem (narracja prowadzona jest w pierwszej osobie) w świat utopijnej przyszłości. Opis „nowego wspaniałego świata” tak samo oszałamia czytelnika, jak astronautę, który po ponad stu latach wraca na Ziemię z wyprawy w kosmos. Opisy dworca i metropolii utopijnej przyszłości przyprawiają o zawrót głowy. Ferie barw, rozwiązania architektoniczne, które zdają się przeczyć prawom fizyki, niezwykłe przezroczyste pojazdy i dziwnie ubrani ludzie – wszystko to sprawia, że czujemy się jak troglodyci, którzy nagle znaleźliby się w centrum dużego miasta XXI wieku. Świat przyszłości osacza i przytłacza astronautę i czytelnik czuje to samo. Obcość oraz fantastyczność otoczenia i zagubienie w nim mieszają się z zachwytem. Tak zaczyna się ta wizjonerska powieść Lema z 1960 r.

   Kluczowym pojęciem nowego społeczeństwa jest „betryzacja”, której poddani są wszyscy ludzie (i większe zwierzęta) na planecie. Zabieg ten, wykonywany każdemu w dzieciństwie, sprawia, że ludzie z jednej strony są niezdolni do przemocy i agresji, a z drugiej nie są w stanie podjąć jakiegokolwiek ryzyka i ambitnego wyzwania. Dlatego w trakcie książki zaczynamy rozumieć, że utopia zobrazowana w książce, ten dobrostan jakby prosto z pesymistycznych przewidywań Witkacego, to jednak dystopia, bo – jak mówią sami astronauci pamiętający czasy sprzed ponad wieku – człowiek już nie jest człowiekiem. I jest to bardzo ciekawa myśl tej powieści. Jakby Lem stawiał tezę, że człowiek bez swojej ciemnej strony, bez agresji, przemocy, grzechu, nie jest w pełni człowiekiem. Że o człowieczeństwie nie decyduje tylko zdolność do czynienia rzeczy dobrych i szlachetnych, ale właśnie możliwość zadawania bólu i sprawiania zła.

   Lem nie byłby Lemem, gdyby w "Powrocie z gwiazd" nie przewidział (trafnie!) różnych technicznych i społecznych tendencji. Dla przykładu związki damsko-męskie w świecie powieści trwają góra osiem lat i łatwiej o kilka partnerek, niż o jedną stałą. Rozwody świata przyszłości są banalnie szybkie, a rozwiązłość obyczajów jest normą. Stanisław Lem przewidział też potęgę mediów i telewizji (oraz telewizory zajmujące całą powierzchnię ściany), a także czytniki e-booków (nazwał je optonami) oraz samosterujące się pojazdy.

   W miarę lektury widzimy, że zagubienie i osamotnienie naszego bohatera rośnie. Okazuje się, że jego heroiczna wyprawa ku gwiazdom nikogo nie interesuje, że była niepotrzebnym aktem spowodowanym przez ambicje, których ludzkość już nie ma. Astronauta unika ludzi, a jeśli ma romans (Powrót z gwiazd ma mocno rozwinięty wątek damsko-męski) to zostaje wręcz wykorzystany jako ciekawostka.

   W końcu jednak to miłość godzi go z nową rzeczywistością, ale jest to miłość niemoralna – główny bohater powieści uwodzi i odbiera żonę (czy też partnerkę) współlokatorowi wynajętej przez siebie willi. Co zastanawiające, niemoralność całej sytuacji nie jest w powieści uwypuklona, ale i tak sytuacja jest dramatyczna. Nasz bohater nawet próbuje targnąć się na swoje życie i do końca nie wie, czy wybranka jego serca godzi się na niego z powodu uczuć, czy obawy o życie jego samego i jej byłego partnera. Wątki miłosne rzadko występują w książkach Lema, jeśli jednak już są obecne (i potraktowane serio), jak ma to miejsce w Powrocie z gwiazd, nadają im głębi psychologicznej. Przykładem tego może być też "Solaris". Trudno jednak powiedzieć, że Powrót z gwiazd to romans i że miłość jest tu głównym tematem. Chwilami ma się wrażenie, że ta książka jest za krótka, że wiele ważnych spraw zostało tu jedynie poruszonych i dobrze byłoby, gdyby były rozwinięte i pogłębione – na przykład na przestrzeni kilku tomów. Ale może właśnie to jest zaleta tej powieści science-fiction, że nie jest ona „przegadana”. Język (także język dialogów) jest zwięzły i stawia raczej na domysł niż nadmiar wypowiedzi. Wiele jest zawarte między słowami, dlatego warto pamiętać, że w przypadku "Powrotu z gwiazd" nie to jest najważniejsze, że Lem 50 lat temu przewidział to czy tamto, że pokazał zagrożenia ludzkości dążącej do dobrobytu czy że wskazał na trudności wynikające z sytuacji, kiedy astronauta po dziesiątkach lat wraca na Ziemię i ma trudności z zaadoptowaniem się do nowych warunków kulturowych. Właśnie nie to decyduje o tym, że Powrót z gwiazd warto czytać, ale to, że jest to książka świetnie napisana pod względem literackim, że pochłania się ją jednym tchem i że rozbudza wyobraźnię tak jak każda dobra powieść powinna. Ta powieść niejako przy okazji przemyca wiele problemów filozoficznych, kulturowych, socjologicznych, technologicznych, ale jest przede wszystkim tym, czym dobra literatura powinna być – daje radość pasjonującej lektury.

skrzat:
Everyman, zdobywca kosmosu
Zaczęło się od książki, podarowanej mi przez wujka. Miała granatową okładkę, z której wylatywały pożółkłe strony, pachnące starym papierem. I zawierała w sobie niezwykły świat, gdzie tylko cieniutka granica zawodnej technologii oddziela człowieka od zimnej próżni. Wsiąkłem od razu, bo któregoż 9-latka nie pociąga kosmiczna przygoda? Ale to nie tylko młodzieńcza fascynacja; “Opowieści o pilocie Pirxie” - pierwsze dzieło science fiction, które przeczytałem - cenię do dzisiaj i chętnie doń wracam. Dlaczego?

Klaustrofobiczne wnętrza rakiet, wypełnione najprzeróżniejszym sprzętem o nazwach trudnych do spamiętania. Wszechobecna pustka bezmiernego kosmosu. I tytułowy bohater. Bez imienia, tylko z nazwiskiem oraz funkcją (jak postacie z pierwszej części “Obcego”). Nieśmiały wobec kobiet (swoją drogą, w książce nie znajdziemy chyba żadnej), okrąglutki, lekko fajtłapowaty, niezmiernie poczciwy. Ale ma kupę szczęścia. Albo pecha - jak kto woli. W ciągu całej swej kosmicznej kariery - od kadeta do komandora - przeżywa przygody, którymi można by obdzielić sporą liczbę innych bohaterów sf. Jest tu bunt robotów (“Rozprawa”, “Polowanie”), sztuczne inteligencje (“Wypadek”, “Ananke”), kosmiczne katastrofy (“Albatros”, “Terminus”), spotkanie z obcą cywilizacją (“Opowiadanie Pirxa”), eksploracja kosmosu (“Patrol”, “Odruch warunkowy”), powszedniość lotów kosmicznych (“Test”). W tej książce znajdziemy większość gatunkowych tropów hard sf, wyświechtanych przez autorów pośledniejszego niż Lem kalibru.

Jednak "Opowieści..." są jak cebule i ogry. I jak świetne książki. Mają warstwy. Oczywiście, w opowiadaniach dzieje się wiele, pełno tu najprzeróżniejszych gadżetów i technicznego żargonu. Ale to jedynie najbardziej wierzchnia okrywa. Kolejny poziom to zabawy gatunkowe - kontakt z kosmitami jest nieweryfikowalny, wielka katastrofa w przestrzeni jest li tylko symulacją, a “bajka o robocie i stosie atomowym” to tak naprawdę klasyczna ghost story - swoją drogą jedna z najstraszniejszych i najbardziej przejmujących, jakie dane mi było czytać. Wychodzi tu wrodzona przewrotność Lema i jego skłonność do zabaw konwencją. Trzeci poziom to jądro wszystkich opowieści, zawartych w tomie - refleksja nad ludzką kondycją w stechnicyzowanym świecie podróży międzygwiezdnych. W opowiadaniach natrętnie przewija się pytanie o to, czy “mózgi elektronowe” mogą wykształcić wolną wolę i wybić się na samoświadomość. Czymże różniłyby się wtedy od nas, homines sapientes? Wszystkim. Ludzie w świecie “Opowieści…” częstokroć padają ofiarą kosmicznych wypadków, nieprzewidzianych awarii (prawo Murphy’ego działa tu zawsze), własnej głupoty, szaleństwa, pochopnych decyzji. Pirx nie jest asem pilotażu ani szczególnym bystrzachą - ma za to nieco szczęścia i niezwykle mocną psychikę, a w sytuacjach krytycznych improwizuje (miewa też przebłyski geniuszu, trzeba mu to przyznać). To dzięki takim jak on niezrażona ludzkość pnie się ku gwiazdom i przekracza kolejne granice.

“Opowieści…”, jak wiele dzieł Stanisława Lema, to książka do głębi humanistyczna i w gruncie rzeczy optymistyczna. To nie przygodowe opowiastki o herosie w lśniącym skafandrze, grzejącym z blastera do zastępów zbuntowanych robotów i obcych najeźdźców. To historie o małym człowieczku, zmagającym się przede wszystkim z własną psychiką i ograniczeniami słabego ludzkiego ciała. Wielu drugoplanowych bohaterów przegrywa tę walkę, a Pirx jakoś sobie radzi, w myśl zasady “Keep calm and carry on”. I właśnie dlatego mu kibicujemy. Pirx, podobnie jak Ijon Tichy z "Dzienników gwiazdowych", jest everymanem sf. Człowiek Lema pozostaje człowiekiem - z całą gamą przywar i słabości, ale z pomysłowością, altruizmem i ogromną wolą przetrwania. Jeżeli mielibyście przeczytać w życiu tylko jedną książkę hard sf, przeczytajcie "Opowieści o pilocie Pirxie". To dzięki takim Pirxom ludzkość jest tutaj, gdzie jest.

skrzat:
Z listu antykwariusza cybernetycznego
Biblioelektrycjusza do króla Ergomiła III

   (...) Zalecam jeszcze Waszej Przemyślności zwrócić uwagę na niepozorną książkę, która tytułem „Bajki robotów” jest opatrzona. Opowieści w niej zawarte spisał niejaki Lem, kreator cyberbaśni i elektryfikcji, na prowincji Drogi Mlecznej cieszący się niemałą sławą. Choć całość zdobyła me uznanie konceptem, humorem i językiem - zgrabnym i potoczystym - to biedzę się jednocześnie nad faktem osobliwym, że rzeczone dzieło przez bladawca stworzone zostało i jego naturą skażone do śrubki najmniejszej oraz do ostatniego przewodzika.

   Zanim jednak, Panie, odraza dreszczem elektrycznym cię przeszyje na myśl samą o gąbczastych i wodnistych tkankach stworzenia tego, wiedz, że on sam wady swych pobratymców dostrzega i w prześmiewczość ubiera. Więcej nawet - trudno znaleźć w cyberbaśniach bardziej występny obraz rodu człowieczego, niźli ten, jaki został nakreślony w opowieści o królu Boludarze, który całą perfidię i kłamliwość rodu Homo Antropos na własnych przewodach poznał. Ale w elektryfikcjach Lema nadzieję pewną znajduję. Skoro sam autor – bladawiec, choćby wyjątkowy, bo uczony, małość swych braci w wielu kwestiach dostrzega, opamiętaniu rodu ludzkiego może się przysłużyć. Złożoność natury bladawczej widać bowiem najlepiej, gdy jej pragnienia, wątpliwości, błądzenia i sukcesy z ogromem galaktyk skonfrontowane zostają. Tak oto kosmos wzięty jest tu w pryzmat umysłu ludzkiego, a natura ludzka z kolei przegląda się w ogromnym zwierciadle kosmosu, dla obopólnej korzyści i ku zadziwieniu wzajemnemu.

   Czy jednak nie nazbyt śmiało postępuje nasz cyberguślarz, gdy w świat konstruktów elektrycznych, który mechanicznością stoi, wplata motywy działań raczej jego plemieniu przysługujące? Dla umysłów naszych, przewodami się kłębiących, wielka to zaśrubka. Są pośród bohaterów Lema królowie okrutni, co zamiast racjonalnością elektromózgów swych, występkiem i chciwością się kierują, jak Biskalar, który na trzy próby straszne wystawił Kreacjusza, wielkiego konstruktora. Ale jak to w elektrozumnych bajkach bywa, i tu koncept naukowy przyczynił się sprawiedliwości i okrutnika obalił. A przecież przewrotność natury nie przysługuje w „Bajkach robotów” tylko tym, co władzą się zachłysnęli, ale i umysłom konstruktorskim. Wskazać można  na Klapaucjusza i Trurla, którzy wynalazki wspaniałe tworząc, czas też potrafili mitrężyć, by się wzajem po blaszanych członkach okładać i przykrości sobie czynić.

   Na domiar złego zdaje się ów Lem roztaczać przed nami wizję świata, w której chaos i przypadek niemałą rolę odgrywają. Myśl to zaskakująco kusząca, bo w humor ubrana. Autor podobny koncept kreuje z wdziękiem i ze swadą, co sprawia, iż mieścić się on może i w naszych umysłach, które do elegancji rozmyślań uporządkowanych kabli i stałych prądów są przyzwyczajone. Dla przykładu, zabawnie i zmyślnie przedstawia się w opowieści o Mikromile i Gigacyanie wizja ruchu, jaka Wszechświatem zdaje się rządzić. Jeden z mędrców króla Globaresa z kolei zadziwia swego władcę stwierdzeniem, że kosmos to tak naprawdę jeno "bazgranina wielokropków", w dodatku powstała w dużej mierze z przypadku, jak się dowiedzieć możemy z historii inżyniera Kosmogonika, w której niesforny uczeń budowę gwiazd odmienił.

   Przewrotne te koncepty "Bajek robotów" wytrącają nas z komfortu spokojnego myślenia i do refleksji pełnych zwarć, nie zawsze przyjemnych, zmuszają. I sądzę, że wiele w nich prawd ogólnych się kryje, nawet jeśli bladawczą perspektywę przybierają. Pięknie i uczenie nam Lem prawi, że: "nauka objaśnia świat, ale pogodzić może z nim tylko sztuka". Dla przyszłych pokoleń księgi, które gromadzę, w tym elektryfikcje wszelakie, to niezaprzeczalnie rzecz pożyteczna i nie mniej ważna od przeglądów kabli i lamp, oliwień, dokręceń, doładowań elektrycznych i mechanicznych pobudzeń.

   A kiedy spytasz mnie, Królu, czy warto byłoby "Bajki Robotów" do Waszej Wielkiej Cyberteki włączyć, to stwierdzić muszę, że można tak uczynić dla pożytku ogółu, ale wyłącznie po opatrzeniu dzieła przypisami rozlicznymi, ażeby zmieszania w zwojach elektrycznych poddanych twych nie czyniło. Niedobrze by się stało, gdyby ktokolwiek przykład brał z chciwości władców czy nieroztropności konstruktorów. Nie idźmy ścieżką bladawczego rodu, który musi kłopotów sobie napytać, by samemu je rozwiązać, a gdy już jedne zażegnane, to z nudów i z ciekawości tworzy kolejne, znowu się nad nimi biedzi, i tak w koło zwoju. Wyobrażasz sobie, Wasza Galaktyczność, co by było, gdyby z dworu twego znikły neurotyki, wzbudzoklaszcze czy królochwały, jakby to mogło się stać w bajce o maszynie, która wszystko na N. tworzyła, aż kazano jest dla żartów zrobić wszystkożerną Nicość? Na domiar złego przyszli czytelnicy cyberteki gotowi jeszcze innych ksiąg stworzonych przez Homos Antropos się domagać, a przecież nie każdy bladawiec tak tęgim umysłem, jak ów Lem, się mieni...

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej