"- Ludzie, o których piszę, są odrażający - odrzekł wreszcie. Wszyscy bohaterowie dążą do samodestrukcji, nie myśląc ani o sobie, ani o innych. I nie wiem, jaka siła ich napędza.
Clancy pochyliła się i zaczęła się bawić puklem jego długich rudych włosów.
- Masz świetne wyczucie psychologiczne - orzekła. - Widziałam, jak potrafisz je wykorzystywać w kontaktach z ludźmi, choćby w stosunkach ze mną.
- Doprawdy? Mam nadzieję, że niezbyt ci to przeszkadza. Moja wiedza dotyczy przede wszystkim współczesnej duszy. Umysłów zdyscyplinowanych, dobrze wykształconych, wychowanych w tej samej kulturze, w społeczeństwie gwarantującym materialny oraz intelektualny dobrobyt… Tutaj rzeczywiście psychologiczne wyczucie mi pomaga.
Ale moi bohaterowie to osoby prymitywne. Dzicy. Ich motywy są dziwne, destrukcyjne. Ich rodzice, kultura, w jakiej wzrastali, wszystko to bezlitośnie torturowało ich przez lata, a potem zostali odrzuceni. Mam pewną teoretyczną wiedzę na temat motywów ich zachowania. Louise Brooks była w młodości seksualnie wykorzystywana. Wzrastała w poczuciu własnej niskiej wartości. By uniknąć rozmyślania o swoich prawdziwych problemach, uciekła w alkoholizm i negatywne zachowania seksualne. Bez trudności potrafię opisać jej profil psychologiczny, nie mogę jednak zajrzeć, co dzieje się w jej głowie. Siedzą tam demony, i to demony zupełnie inne niż nasze. By moja muzyka oddawała prawdę, muszę zajrzeć w umysł Louise. To samo dotyczy pozostałych bohaterów.
/.../
- Do diabła z tobą - powiedziała, siedząc w wannie, Louise Brooks. Piła dżin prosto z butelki. - Do diabła ze wszystkimi. - Jej słynna piękna twarz promieniowała słynnym pięknym uśmiechem. Louise pochłonęła następną porcję dżinu, wytarła wargi i ponownie przylepiła sobie do ust ten swój słynny, piękny uśmiech. - I do diabła ze mną.
Gabriel zatrzymał symulację. Stworzył Louise i innych bohaterów opery w oneirochrononie, stosując nowoczesne programy i metody modelujące sylwetkę psychiczną. Poszukiwał odpowiedzi. Nie znalazł.
Mógł rozmawiać z Louise, z Lulu, z Pabstem, ze wszystkimi. Nawet fikcyjne kreacje miały swe charaktery, mogły odgrywać sceny między sobą.
Nie potrafiły jednak sprawić Gabrielowi żadnej niespodzianki.
Wrócił do Lulu, żywiąc nadzieję, że coś lepiej zrozumie. Nie udało mu się, znalazł po prostu jeszcze jeden sposób na zabijanie nudy.
Przegnał Louise i całą resztę. Przestał myśleć o muzyce. Na jego kolanach chrapał Manfred.
Gabriel spojrzał na filcowe kilimy i uświadomił sobie, że ma ich dosyć."
ale w końcu wyrwany ze swej luksusowej egzystencji, i rzucony w piekło walki o przetrwanie nasz Gabriel zrozumiał ludzkość przeszłości, i co ją napędzało, efekt był taki:
"Gabriel dyrygował, a muzyka wznosiła się wokół niego. Słyszał jak brzęczy w jego kościach. Szaleństwo maszerowało ramię w ramię z człowieczeństwem. Schön zginął, Hrabina zmarła, Lulu padła, obejmując błyszczący nóż niczym kochanka; Pepi Lederer zmarł, a Pabst skurczył się pod naporem Trzeciej Rzeszy i sczezł; Luisa prowadziła życie płytkie, wyprzedając resztki swojej niegdysiejszej sławy, do końca pozbawiona skrupułów manipulowała innymi, wreszcie umarła. Wszyscy - przecież to ludzie zaledwie - umarli, ich głosy przeszły w zakres ultradźwięków, ostatni akord zadrżał i zamilkł. Pieśń żałobna po straconej ludzkości.
/.../
Publiczność była wstrząśnięta, porażona dziełem; rozbrzmiały rozproszone oklaski, jednoczyły się i mnożyły, niosły echem po Hiperlogosie, gdy miliardy, na żywo oglądające i słuchające, napełniły eter owacjami. Gabriel się kłaniał, kłaniała się orkiestra, obsada wychodziła przed kurtynę, a gdy umilkły bisy, Gabriel wystąpił na scenę z Obserwatorami, ocalałymi członkami załogi Cressidy, wszyscy koledzy-zbawcy… Chciał, by razem z nim dzielili sukces jego Lulu, gdyż przeszli razem z nim przez to podstawowe odrażające doświadczenie bycia człowiekiem; i przeżyli je, i teraz już nie muszą nigdy być ludzcy."