Autor Wątek: Zwycięzcy z lubimyczytac.pl  (Przeczytany 23511 razy)

skrzat

  • YaBB Administrator
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 357
    • Zobacz profil
Zwycięzcy z lubimyczytac.pl
« dnia: Listopada 05, 2015, 04:04:31 pm »


Poniżej prezentujemy recenzje, które zdobyły najwięcej głosów wśród tekstów zamieszczonych w serwisie lubimyczytac.pl

Zwycięzcy otrzymają następujące nagrody:
  • I miejsce: tablet Nexus 7 z książkami Stanisława Lema w formie elektronicznej
  • II miejsce: komplet 33-tomowy Dzieł Stanisława Lema
  • III miejsce: siedmiotomowa seria książek Stanisława Lema, wydawana przez Wydawnictwo Literackie

Gratulujemy zwycięzcom i dziękujemy wszystkim, którzy wzięli udział w naszym konkursie!
« Ostatnia zmiana: Listopada 05, 2015, 04:40:09 pm wysłana przez skrzat »

skrzat

  • YaBB Administrator
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 357
    • Zobacz profil
I miejsce: "Ijon Tichy" Pyza Wędrowniczka
« Odpowiedź #1 dnia: Listopada 05, 2015, 04:07:13 pm »
Czy to Doktor? Nie, to Ijon Tichy.
O „Dziennikach gwiazdowych”, „Kongresie futurologicznym”, „Wizji lokalnej” i „Pokoju na Ziemi”

Ijon Tichy to nie tylko właściciel odrapanej rakiety i zamku w Szwajcarii, podróżnik-sybaryta i poszukiwacz odpowiedzi na pytanie, czym, u licha, są sepulki. To przede wszystkim probierz przemian, jakie zachodziły w pisarstwie Stanisława Lema.

Poznajemy Tichego bardzo wcześnie, bo już w „Dziennikach gwiazdowych” – trochę satyrze na „poważne” sf, trochę testerze różnych pomysłów dotyczących zderzeń międzygwiezdnych cywilizacji. Tichy to bohater naraz z zewnątrz i ze środka: to, co widzi na Ziemi – i planetach będących jej odbiciem – obserwuje często z pozycji nie-tubylca, bo na przykład wrócił po dwustu latach („Pokój na Ziemi”) albo przespał kilka dekad („Kongres futurologiczny”). A przecież zaczyna jako postać z ducha podobna do pojawiającego się w kulturze kilka lat później Doktora z serialu BBC „Doctor Who”. Czytamy o jego kolejnych podróżach i podśmiewamy się z tego, że zgubił latarkę, wołowina zaćmiewa mu słońce, orbitując wokół rakiety, a wpadłszy w wir czasowy napotyka 140 wersji siebie.

Tyle tylko, że w kolejnych podróżach widać już zarys tego, kim Tichy się stanie – wcale nie humorystycznym dodatkiem do twórczości Lema (bo przecież to, że coś jest śmieszne, nie znaczy jeszcze, że jest niepoważne, jak pisał Pratchett). Uświadomiwszy sobie bowiem już na wstępie, że Tichy jest narratorem niegodnym zaufania – wszak przedmowę do „Dzienników...” pisze astrozoolog, profesor Tarantoga, a astrozoolodzy już zdążyli się w „Obłoku Magellana” dorobić statusu najbardziej zmyślających naukowców lemowskiego uniwersum – mamy wątpliwości, co tak naprawdę kryje się nawet w tych najzabawniejszych przygodach Tichego.

Podejrzanie często broni się on przed zarzutami o zmyślanie – aż w „Wizji lokalnej”, będącej dekonstrukcją podróży XIV musi się przyznać do błędu. Spróbuje też ten błąd naprawić, ruszając ponownie na Encję, żeby przekonać się, jak to z kurdlami było. Wpadnie w wir walki między dwoma wrogimi cywilizacjami, zamieszkującymi jeden glob – motyw w twórczości Lema obecny bodaj od „Pamiętnika znalezionego w wannie”, a wraz z kolejnymi latami nabierający ostrości i stawiający coraz bardziej ponure diagnozy dla takiego świata. Ale przecież już w „Dziennikach...” znajdujemy opis wyprawy międzygwiezdnej rodziny Tichych – to tam Ijon zacznie wątpić, czy te nawarstwiające się absurdy jego relacji nie wskazują aby, że on sam nie istnieje?

I rzeczywiście, ten wczesny Tichy w pewnym momencie Lemowskiej twórczości już się ostać nie może. Rozważania o tym, że życie na Ziemi nie jest możliwe – snute przez różnych kosmitów, jakich w czasie swoich podróży spotyka – osiągają swój punkt kulminacyjny w „Kongresie...”, gdzie Ziemia taka, jaką chcą ją widzieć jej mieszkańcy, jest tylko złudzeniem. Można jednak jeszcze traktować „Kongres...” jako punkt przejściowy – na co wskazuje zakończenie. Do niego nawiązuje ostatnie zdanie „Wizji...”, w nim też możemy wyczytać, że przygody Tichego dotarły do miejsca, z którego już nie da się wrócić. Tichy zaczyna istnieć naprawdę: wkraczając w świat dużo mroczniejszy, taki, który jeśli da się wyśmiać, to z dużym trudem.

W ten sposób zresztą są prozy o Tichym przez cały czas komentarzem do rzeczywistości (nie tylko na poziomie tego, co widzi Tichy, ale i tego, co my jako czytelnicy dostrzegamy). Dzisiaj wyraźniej można zobaczyć pewne kwestie: chociażby rozwój medycyny czy informatyki sprawia, że już z nieco mniejszym rozbawieniem obserwujemy to, co dzieje się między wierszami kolejnych dziwnych spotkań Tichego z Kosmosem. Gdzie znajdziemy się w przyszłości? Czy to, co umożliwia nam technologia, zawsze jest dla nas korzystne? Na jakiej podstawie uważamy, że człowiek to wzór istnienia w Kosmosie? Kim jest „Inny” i jak się z nim porozumieć? „Wizja...” odpowiada zresztą, że możemy w ogóle nie zrozumieć inności – „Pokój...” pokazuje, jak wielkiemu złudzeniu ulegamy, skoro „Inny” może tkwić w nas samych.

Ciekawie też wypada wątek podróży i powrotów Ijona na Ziemię. W „Dziennikach...” lubi on jeszcze osiąść na stałe w swoim domu, który jest mu trochę, jak w przysłowiu, twierdzą. W „Kongresie...” niechętnie wraca na Ziemię, która jest miejscem dość paskudnym, nękanym różnymi plagami, z którymi przywódcy i naukowcy nie umieją sobie poradzić (tak, w „Kongresie...” nauka jest może bardziej jeszcze bezradna, a na pewno bardziej karykaturalne stosuje metody, niż w epopei o tym, jak potrafi zawieść – w „Głosie Pana”). W „Wizji...” pada ofiarą ziemskich mechanizmów, których nie rozumie – wydaje się, że już nie wróci, ale jednak zjawia się na Ziemi ponownie; po to tylko, żeby paść ofiarą innych zakulisowych działań współ-Ziemian.

Czyta się dzisiaj opowiadania i powieści o Ijonie Tichym, dostrzegając ich strukturę, często podkreślającą paradoksy bycia człowiekiem, ale i pokazującą, w jaki sposób od żartu z drugim, poważnym dnem można dojść do bardzo poważnej analizy mechanizmów społecznych.


recenzja zdobyła w sumie 9 punktów (10 głosów na +, 1 głos na -)

skrzat

  • YaBB Administrator
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 357
    • Zobacz profil
II miejsce: "Wysoki Zamek" wicher_Lab
« Odpowiedź #2 dnia: Listopada 05, 2015, 04:10:47 pm »
Lochy Wysokiego Zamku

„Wysoki zamek” to książka autobiograficzna. Autor przyznaje się tylko do tych intencji, jakie widać na pierwszy rzut oka. Pragnę jednak zwrócić uwagę na głębię, która jest nieuniknionym składnikiem każdego dzieła powstającego pod piórem wybitnego pisarza, a takim był nasz mistrz literatury fantastycznej. Autor inteligentny, o ogromnej erudycji w wielu dziedzinach być może nawet nie czuł, że wątki mu się splatają i tworzą swoistą pajęczynę, w którą mimo woli łapie się głębszy sens. Stanisław Lem sam kiedyś wspominał, że większość książek napisała mu się sama. Z perspektywy czujnego czytelnika „Wysoki zamek” sprawia wrażenie takiego właśnie przypadku, choć jest to rzecz oparta na faktach, a nie zmyślona. Zaryzykuję i zaproponuję jak najbardziej subiektywną recenzję, być może taką, której Lem by nie zaakceptował.

Gdyby ktoś nie wiedział czym jest inteligentna krytyka, czyli taka, która miażdży mocą swojej celności i zarazem nie jest w żadnym sensie wulgarna ani napastliwa, to polecam zapoznać się z recenzowanym tekstem. „Wysoki zamek” powalił mnie łagodnością, której nie powstydziłby się wzór kultury słowa w literaturze, Tomasz Mann.

Stanisław Lem w swoim utworze dokonuje iście diabelskiej sztuczki. Chociaż może ona sama się dokonuje (jak już wyżej pisałem) za sprawą biegłości umysłowej, owego wirtuozostwa intelektualnego. Diabelskiej, bo Diabeł mówi szeptem, działa poniżej świadomości, tuż przy jej granicy, tak, że nie wiemy czy nam coś sugeruje, czy gadamy do siebie. Lem wprowadza czytelnika (przypominam, że książkę wydano w roku 1966, a więc w okresie wybuchu awangardy w sztuce światowej) w świat swojej wczesnej młodości, która przypadała na lata dwudziestolecia międzywojennego. Autor „Solaris” przedstawia siebie jako przeciętnego grubawego chłopca, ale za to o osobliwych zainteresowaniach i gustującego w samotności. Lwią część „Wysokiego zamku” wypełnia opis niecodziennych zabaw małego Stasia, a były to zabawy o charakterze kreatywnym: eksperymenty fizyczne, chemiczne i elektryczne, konstruowanie urządzeń oraz inne prace tak osobliwe, że wymagałyby szerokiego opisu. Ten typ zabawy - Lem nazwał ją „pracą pozorowaną” - okazał się doskonałym analogonem klimatu panującego w modnym wówczas światku awangardy. Były lata sześćdziesiąte pełne śmiałych wyczynów na polu wszystkich sztuk. Wszelkie granice zostały przekroczone, a wolność artystyczna stała się faktem, który… zaczął krępować twórców (o czym dowiemy się z tekstu Lema). Sztuczką diabelską nazywam właśnie to sprowadzenie sztuki nowoczesnej do zabawy kreatywnego, acz przeciętnego dziecka. Doskonale ujął to sam autor, porównując osiągnięcia awangardzistów do własnej „kulminacji gimnazjalnej”. Stosunek Lema do eksperymentalnych anty-powieści, malarstwa abstrakcyjnego i instalacji artystycznych, którymi zachwycał się świat, był taki, jak do własnego dzieciństwa. To nie były dla niego rzeczy nowe, pionierskie tylko naiwne.

Z całego serca… przepraszam, z całego mózgu, zachęcam do lektury tego wyrafinowanego a śmiertelnego ciosu zadanego awangardzie lat sześćdziesiątych. To jest popis wybitnej inteligencji i zarazem prawie niezauważalnej - diabelskiej. Utwór można przecież potraktować jak niezobowiązującą retrospekcję, ot, sielski obrazek z lwowskiego dzieciństwa, a ustępy o sztuce nowoczesnej jako nieistotną dygresję.



Recenzja zdobyła w sumie 8 głosów (wszystkie na plus).

skrzat

  • YaBB Administrator
  • Senior Member
  • *****
  • Wiadomości: 357
    • Zobacz profil
III miejsce: "Fiasko" ramachandran
« Odpowiedź #3 dnia: Listopada 05, 2015, 04:13:19 pm »
Lem po napisaniu „Fiaska“ zarzucił pisanie powieści, bo uznał, że taka forma wypowiedzi nie pozwala mu w pełni wyrażać swoich myśli. Echem tym zmagań autora z formą, w jaką chciał ująć swoje myśli, jest bez wątpienia wysoki poziom skomplikowania powieści zarówno językowego, bo obfituje w naukową, techniczną terminologię, jak i intelektualneego, bo na każdej stronie roi się wręcz od oryginalnych pomysłów i rozważań.

Powieść Lema jest kwintesencją jego przewrotnego, diabelskiego umysłu. Tytuł zdradza nam zakończenie. Kontakt z obcą cywilizacją zakończy się niepowodzeniem. A jednak czytając ostatnie zdania powieści, pojawia się wielkie zaskoczenie.

Ale to tylko pierwsza z przewrotnych sztuczek. Pierwszy Kontakt, czyli motyw przewodni całej literatury SF, spotkanie obcej cywilizacji zostaje w „Fiasku“ ukazane zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażamy. Nie zjawia się obca cywilizacja z potężną technologią przerastającą ludzką wielokrotnie, cywiliacja podobna do hord Czyngis-chana, która chce nas unicestwić. Lem robi psikusa i to my, ludzkość, jesteśmy panami sytuacji. Statek kosmiczny, na którym znajduje się typowa, lemowska załoga, złożona z mężczyzn różnych narodowości, mknie w odległe zakątki kosmosu, a jego rozmiary i zaawansowanie techniczne są wręcz niewyobrażalne. Właściwie ani na chwilę nie pojawia się lęk, że ta potężna maszyneria może zawieść. Więc Lem śmieje się z całego gatunku, stawia sprawę na głowie, nie my dostąpimy zaszczytu poznania wyższej cywilizacji, ale to my jesteśmy wysoko rozwiniętą cywlizacją najeźdźców.

Długi lot statku kosmicznego i sama bezpośrednia obserwacja planety, na której żyją Obcy obfituje w niezliczone analizy statystyczne robione przez pokładowy komputer, komputer ostateczny, o maksymalnej mocy obliczeniowej, jaka może zaistnieć. Bezustanne roważanie różnych dróg rozwoju wypadków, opiera się na teorii gier i innych probabilistycznych rozumowaniach. Jest to przewrotna parodia wszelkich tego rodzaju rozumowań, tak skryta za naukowym i pseudonaukowych bełkotem, ża prawie niedostrzegalna. To co można odebrać, jako uczone rozważania, których pojąć nie umiemy jest właśnie tym, czym nam się jawi – bełkotem. W ten sposób Lem stawia pytanie o granice poznania, przewidywania przyszłości, a tym samym o sens swojej pracy i pracy wielu futurologów i pisarzy. Wskazuje na nieprzekraczalne bariery. Rzeczywistość jest zbyt złożona, abyśmy mogli ją przewidzieć, nawet mając do dyspozycji najpotężniejszy mogący zaistnieć komputer. Parodia ta przypomina film Kubricka "Dr Strangelove, czyli jak pokochałem bombę i przestałem się bać". Tam również obie strony starają się przewidywać przyszłość, kto na kogo i w jaki sposób zrzuci broń nuklearną i jak zapobiec odwetowi, albo jak przynajmniej zadać wielkie straty w odwecie. W obu przypadkach starania kończą się fiaskiem i rodzą paranoję.

Gdy ludzka ekspedycja dociera do planety obcych nie znajduje się już na statku-matce, ale na mniejszym statku, który był transportowany na pokładzie większego. I co się okazuje? Że ten malutki statek, niczym szalupa ratunkowa w porównaniu z ogromnym parowcem, jest na tyle potężny, że może zniszczyć całą planetą, a tym samym cywilizację. Załoga, ludzie wybrani spośród miliardów, najlepsi z najlepszych, stają oko w oko z Innością. Sami są bezpieczni, kontolują sytuację, nigdzie nie muszą się spieszyć, mogą nie tylko prowadzić swoje obserwację, ale w razie niepowodzenia ludzkość może wysłać kolejną ekspedycję. Powoli zaczyna wydawać się, że kontakt musi być nawiązany, o ile nie pojawi się jakiś deus ex machina i nie zmieni układu sił. Ale nie pojawia się. Ludzie w obliczu czegoś niepojmowalnego, niemającego precedensu wpadaja w paranoję, niczym nieuzasadnioną, z której nie potrafią się wydostać. Kończy się to fiaskiem, jak wiadomo. Ale nie jest ono spowodowane odmiennymi systemami komunikacji, zupełną odmiennością Obcych, tak że jakakolwiek płaszczyzna porozumienia nie jest możliwa. Budzą się w załodze dawne, atawistyczne instynkty. Jak pisał Mrożek, wielki przyjaciel Lema, w "Weselu w atomicach" - Już i inne rakiety latać zaczęły, jeden tylko Bańbuła zachował przyzwoitość i konwencjonalnie rżnął nożem. Rozwój nauki i technologii nie zmienia nas, ludzi. Dalej jesteśmy tacy sami, jak 200 tys, lat temu kiedy powstał nasz gatunek. I właściwie w tych atawizmach tkwi przyczyna naszej klęski w kontakcie z innymi.

Nasza słaba, ludzka natura zawsze da o sobie znać – jest to najbardziej pesymistyczne przesłanie książki Lema. Jeśli nie w kosmosie i w odniesieniu do obcej cywilizacji, to w odniesieniu do członka innej grupy społecznej, religijnej, etnicznej. Bo czy to różnice kulturowe i biologiczne uniemożliwiły kontakt? Czy Lem, tak dbający o realizm, dałby załodze mniej czasu na poznanie obcej cywilizacji, niż biolog ma na opisanie nowego gatunku ssaka? Pośpiech i niecierpliwość załogi jest w najwyższym stopniu nieracjonalna.

I właśnie stąd osłupienie i szok na końcu, bo spodziewaliśmy się racjonalnego zakończenia.



Recenzja zdobyła w sumie 6 punktów (8 głosów na plus, 2 na minus)