Autor Wątek: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia  (Przeczytany 1342193 razy)

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6897
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2190 dnia: Maja 31, 2016, 01:17:56 pm »
O udawankach - niezłe. Trochę według łotrowe.
A filmik klimatyczny - chociaż Główny chyba zapomniał, że w samym podkoszulku nie powinno się włazić na zagubiony okręt;)
Zwłaszcza jak on się nazywa Atropa;)
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16087
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2191 dnia: Czerwca 02, 2016, 04:46:47 pm »
https://vimeo.com/77761436

Znam, znam... Efekty cyfrowe do niego robił Tobias Richter, który i startrekowe fan-produkcje ("Axanar" choćby) obsługuje w tym zakresie. Zdolny facet zresztą, zawodowo grafikę do gier tworzy. (Wspominałem o tym Richterze...)

TU jego filmowy debiut, wprawka bardziej, sprzed lat nastu (trochę o jej genezie):

(W zasadzie wszystko, poza aktorami, tam zrobił ;).)

A filmik klimatyczny

Bo - jak "Moon" - hołd składa SFom lat '70 i '80. Widać, z której epoki trzeba czerpać...*

Acz to zdublowanie trochę mi historią znacznie nowszą pachnie, tylko tu znacznie fajniej przeprowadzone.

Właśnie... kiedy o realizacji mowa... Wam też, mimo tych spluw i odznak w stylu policyjno-hamerykańskim, rzecz Pirxem z czasów gdy latał w Patrolach zapachniała? ;)

Główny chyba zapomniał, że w samym podkoszulku nie powinno się włazić na zagubiony okręt;)

Pewno "StarTreka" się naoglądał i uznał, że jak na nieznaną planetę w sweterku, to na statek - w podkoszulku wypada ;).

ps. I znów wyszedłem na takiego, co mu się wszystko z jednym kojarzy ;).


* Choć nie tylko z niej brał... Wyliczmy: sam twórca przyznaje się do inspiracji "Alienem"; główny, poza Pirxem patrolującym, ma w sobie też coś z bohatera "Bladego..." (do tego twórca też się przyznaje ;) ) i - przez ostentacyjną amerykańskość - z szeryfa z "Outlandu" i bohaterów "Space Police" andersonowego; finalna enigma - wiadomo z "Odyseją..." się kojarzy nieco, z w/w voyagerowym epizodem mocniej (spory rozrzut ;)), a i z "Event Horizonem" - za przeproszeniem - ją zestawiano (jak sprawdziłem), no i "Nieśmiertelny z Wegi" Fiałkowskiego się przypomina... Gra w szachy z komputerem? Hawling tak grał w "Milczącej..." (z Omegą) i McReady w początkowej scenie "Thinga" carpenterowego, a holograficzne one, jak te co Han Solo w ładowni Sokoła miał... Statki idące na czołówkę, aż wióry lecą ;), w startrekowym "Nemesisie" znów były...
« Ostatnia zmiana: Czerwca 03, 2016, 02:17:47 am wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16087
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2192 dnia: Czerwca 07, 2016, 08:45:06 pm »
Wolę Test pilota Pirxa, jakbym miał wybierać (i nie dlatego, że Lem, i mimo tego, że film doskonały nie jest).

Całkiem niedawno przekonałem się - po którymś obejrzeniu* - do tego "Testu pilota Pirxa" i doszedłem do wniosku, że tym razem Piestrakowi nawet wyszło, choć nie tyle to jego zasługa (mimo, że u Polańskiego terminował), ile mocy - i ładunku intelektualnego - Lemowskiej prozy, solidności aktorów i oryginalnej (z dzisiejszej perspektywy anachronicznej i archaicznej, ale do ekranizacji przygód Pirxa to akurat pasuje, tam technologia tak wyglądała) scenografii. Reżyser mając tyle atutów w ręku nie zdołał, po prostu, tego zmarnować. (O tyle miał, zresztą, łatwiej, że nie było mody na blockbustery.) Zaczynam rozumieć, że ten film mógł z "Obcym..." wygrać (bo scenariusz tamtego - wiadomo - durnawy horrorek od połowy, choć dekoracje i klimat bezbłędne). (Zresztą '79 to był dobry rok dla kina SyFy, bo te dwa i jeszcze ten "Star Trek" pierwszy, co go nawet Evangelos z Termem półgębkiem chwalili, choć wybredni ;). W sumie trzy wybitne - na gatunkową miarę - filmy pod rząd. W SF rzadkość.)

* Pochodna naszej dyskusji trochę, a jeszcze bardziej innej z forum startrekowego o nieliniowcach (zwł. Nowaku/Burnsie), co się wyłoniła z dyskusji o maszynowych rozumach z "ST"... (Uznałem, że jak mi dwie mądre osoby zachwalają, to rzucę okiem raz któryś...)
« Ostatnia zmiana: Czerwca 07, 2016, 08:49:49 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16087
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2193 dnia: Lipca 07, 2016, 09:20:26 am »
Powtórzyłem sobie tymczasem "X-Men: Days of Future Past". Fabułę zapewne prawie wszyscy znacie ;): umysł Wolverine'a zostaje przeniesiony w przeszłość (młodszy Wolvie zyskuje świadomość starszego, a dokonuje się to dzięki mocy innej mutantki z przyszłości - o dziwo Kitty/Shadowcat, która w komiksach nigdy takich umiejętności nie miała) by - zapobiegając śmierci wynalazcy Sentineli, Bolivara Traska (sic!) - nie dopuścił do tychże Sentineli powstania i tym samym do nastania mrocznej rzeczywistości, którą zna. Ma w tym celu zjednoczyć skłóconych po wydarzeniach "First Class" Professora X, Magneto i Mystique.
W efekcie oglądamy młodego Xaviera, który stal przeciwieństwem siebie samego (tego znanego z poprzednich filmów i komiksów), pogrążonym w depresji, egoistycznym typkiem którego (do czasu) nic nie obchodzi. Podziwiamy scenę odbicia Magneto z tajnego więzienia pod Pentagonem (w którym siedział, uznany za zabójcę JFK); bierze w tym udział nastoletni Quicksilver (pojawia się już sugestia, że syn Erika), który dostaje - rzadko chwalę takie rzeczy, ale w tym cyklu muszę po raz kolejny - znakomitą scenę akcji.
Potem sprawy się komplikują, gdy Magnus postanawia "zabezpieczyć" przyszłość i zabić Raven, wie już bowiem, że możliwości nowszych generacji Sentineli będą bazować na jej mocach. Walka ta zwraca ponownie oczy świata na istnienie mutantów i prowadzi do tego, czemu miała zapobiec (prezydent USA, ewidentnie Nixon, przyjmuje ofertę Traska i zaczyna się zbroić przeciw mutantom).
W efekcie Mystique i Magneto przypuszczają dwa niezależne ataki na Biały Dom, a Beast (najwierniejszy przyjaciel Charlesa w młodości), Xavier i Wolvie starają się uratować sytuację.
Udaje im się. Zarówno mutanci, jak i prezydent odstępują od morderczych planów, a Trask trafia za kratki za malwersacje. Zła przyszłość nie nadchodzi.
Tu trzeba w końcu wspomnieć, że w tle przewija się też młody Stryker, już wojskowy, póki co akolita Traska.
Trzeba zaś, bo pod koniec wydaje się, że Logan, pokonany i podtopiony przez Magneto, trafi w jego łapy, by stać się Weapon X, ale nie, pierwsza dotarła do niego udająca Strykera Mystique. Historia wkracza na nowe tory. Bardzo dobre tory. Żyją Jean i Scott. A - mający wciąż starą pamięć - Wolvie to, ze wzruszeniem, widzi.
Cóż.... Sama paskudna przyszłość nie wygląda najgorzej, ma klimat niezłej, mrocznej SF. Sentinele, co prawda, bardziej przypominają krzyżówkę Nimroda z The Fury (również przyjemniaczków ;)), ale to nie przeszkadza. Gorzej ze strojami mutantów z przyszłości (kiczowate takie w większości), ale mało czasu je widzimy. Ogólnie - jak na blockbuster i to marvelowski - jest przyzwoicie. Nie ma akcji tak szybkich, że wzrok się gubi, nie ma szczególnych idiotyzmów (tylko te w konwencję wpisane z naukowo absurdalnymi supermocami na czele), nie ma wymuszonego humoru. Są za to, niestety, liczne kwestie, nad którymi twórcy przeskakują - ani słowa o tym, co wydarzyło się po "X-Men 3" (a działo się w tym filmie tak burzliwie, że tłumaczyłoby wypuszczenie na mutantów Sentineli), jak Erik i Charles się pogodzili, zero wyjaśnień nowej mocy Shadowcat, Stryker pokazany jako papierowy zły-od-początku (ciekawiej by było zrobić i zeń ofiarę okoliczności), finalne cudowne zreformowanie Magneto i Nixona dokonane jest tak pospiesznie, że zakrawa na cud (no, chyba, że to Xavier mózgi im uprał, a nie słyszymy nic o tym), Trask posiada nieco pozorowanej głębi, ale ogólnie jest papierowym ludzkim szowinistą (taki stereotyp złego nazisty, co wierzy w twardą walkę o byt i nie zawaha się popełnić zbrodni, ba, lubi je popełniać, rzutowany na inne czasy i okoliczności), jakim cudem wyciekły jego machloje (zemsta Raven? Charlesa? Nixona?), o których nic wcześniej nie słyszeliśmy, też nie wiadomo. Ciekawe też jakie konkretnie finalna wersja Wolviego ma szpony (bo jeśli adamantowe, to jakim cudem?)?
No i pojawia się pytanie co sprawiło, że Xavier pozbierał się jednak (i trafił na wózek) pomiędzy "First Class", a oryginalnym początkiem cyklu, skoro tam nie wspierał go cofnięty w czasie Wolverine. A także, czy należy rozumieć, że - znane z poprzednich filmów - serum pozbawiające mutantów mocy bazuje na leku jaki stworzył dla siebie Beast.
Najwięcej zagadek niesie jednak wątek Kennedy'ego - dlaczego Magneto ratował go w tak niemagnetowym stylu, subtelnie (on, który lubił wielkie wejścia i epickie monologi), a zarazem nieskutecznie (z jedną kulą się nie udało facetowi o tej mocy???). Jakim cudem po fakcie został złapany? Czy prezydent zginął bo był mutantem, czy z innych powodów (i jak w ogóle wyglądała zagadka jego śmierci w tej rzeczywistości)?
W teorii da się obudować sobie to wszystko fan-hipotezami, dlatego nie razi tak, jak by mogło... Ale... stanowczo nie jest to poziom dwu pierwszych części cyklu, może to kwestia tego, że tam scenariusze pisali inni ludzie (jedynka - Hayter, dwójka - dodatkowo Dougherty z Harrisem).
Z tym, że oczywiście aluzję do bratniej franczyzy ("StarTreka" ofkors ;) - McCoy ogląda Kirka, że tak powiem ;)), wypada mi docenić.

Aha: Rogue Cut** niesie trochę więcej akcji i emocji i pewne nowe pomniejsze znaki zapytania, ale stanowczo godniejsza jest oglądania z obu dostępnych wariantów, choćby dlatego, że pokazuje tytułową dla siebie ;) mutantkę w b. dobrym stylu, czyniąc ją w końcu tą znaną z komiksów twardą (acz nie tak twardą, by nie odczuwać porywów serca) zawodniczką.

Z tym, że nawet w tej wersji to jest nadal średni film. Takie 3-/4 (i to w kategorii współczesnych rozrywkówek). Boli bowiem, że ciekawszą (acz nadal sztampową) pracę kamery mamy dopiero w ostatniej regularnej scenie, boli ponapisowy koszmarek z apokaliptyczny ;), boli, że aktorzy klasy Stewarta i McKellena mają tak niewiele do zagrania (a w wersji pociętej jeszcze ich mniej). Boli brak epickich monologów, interesujących dialogów i ciętych onelinerów, będących dziedzictwem serii, w różnych jej wydaniach. Boli też, że nie dowiadujemy się zbyt wiele o ciekawe pokazanych nieciekawych przyszłych czasach (a prosiło się m.in. o sięgnięcie po ten - kojarzący się z Sentinelami - wątek, że ludzie to też mutanci wcześniejszej odmiany Homo w sumie). Acz nie jest to jakiś dotkliwy ból, przyznać trzeba. Przeciwnie - ogląda się całkiem miło, jak rzadko którą produkcję tej klasy ostatnio. Bawiłem się naprawdę nieźle.

Edyta (nie-Bartosiewicz ;)):
Po obejrzeniu filmu zdarzyło mi się sięgnąć po komiksowe zbiorcze wydanie "Days...", zawierające poza tytułową opowieścią jeszcze kilka innych przygód tejże supergrupy (wszystkie stworzone przez Chrisa Claremonta i Johna Byrne'a - autorów sukcesu serii i twórców paru najbardziej znanych Mutantów Marvela)... I przyznać muszę, że znacznie lepiej wypadły w moich oczach poboczne wątki i historie - kwestia człowieczeństwa Wolverine'a, dojrzewanie Kitty do roli superbohaterki, możliwości Danger Roomu, magicznie stworzona wizualizacja Piekła Dantego, nawet ukochana Nightcrawlera i gościnny występ - mających własne kłopoty - Alpha Flight - niż tytułowa dwuczęściowa opowieść. Ba, byłem nawet zaskoczony, że taka błahostka (w sumie) stała się tak sławna. W efekcie muszę zwrócić filmowi część honoru - nie jest gorszy od oryginału, a w zakresie budzenia emocji (tego konkretnego? ;)) widza sprawdza się lepiej. Z tym, że ze wszystkich trzech - b. różnych w detalach - realizacji tego tematu kreskówka (sięgająca zresztą po dodatkowe wątki ze znacznie późniejszych komiksów) wypada najciekawiej (acz umiejętne, choć b. pretekstowe, wplecenie w fabułę amerykańskiej historii i polityki to wyłączna zaleta - i tym samym atut - wersji kinowej).
Co nie zmienia faktu, że bez wiadomego komiksu, ani filmu, ani animacji ;) by nie było...



* wycięte w wersji pierwotnej sceny, jeśli ktoś nie zna, a ciekaw:
https://vimeo.com/133900317
« Ostatnia zmiana: Lipca 10, 2016, 04:04:18 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2194 dnia: Lipca 22, 2016, 06:44:39 pm »
w oczekiwaniu na nowy sezon rick and morty po raz drugi oibejrzałem wszystkie odcinki, najlepsza kreskówka ever, bije na głowę futuramę.
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16087
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2195 dnia: Lipca 22, 2016, 08:52:38 pm »
bije na głowę futuramę.

A propos "Futuramy":

 ::)
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13391
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16087
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2197 dnia: Lipca 23, 2016, 11:52:42 pm »
Mój Boże...

Zaraz tam mój Boże... Niczego innego się nie spodziewaĺem...
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13391
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2198 dnia: Lipca 24, 2016, 08:24:10 pm »
W operze mydlanej zrobić coś takiego, żeby fani i aktorzy uważali, że to jej spsucie, to jednak o mój Boże. Litościwy. Wiem, że masz osobisty stosunek, ale powinieneś się wydźwignąć na drugi gram obiektywizmu ;) .
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16087
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2199 dnia: Lipca 25, 2016, 02:29:54 am »
zrobić coś takiego, żeby fani i aktorzy uważali, że to jej spsucie, to jednak o mój Boże. Litościwy.

Wystarczy zrobić historię o niczym.
Bo to tak... Jeśli chodzi o charaktery postaci (tym razem da się uwierzyć, że to młodsze wersje tych z "TOS-u", nawet w wypadku Kirka, choć podkreślana jest jego odmienność od oryginału), interakcje między nimi, wizualną elegancję na miarę" TMP" (ok, "TMP" very very light ;)), podszytą tymi mikroskopijnymi przebłyskami kosmicznego realizmu, to to wszystko działa naprawdę dobrze. Wątek orientacji Sulu też pokazany jest jak powinien być - w sposób równie naturalno-nienachalny, co obecność Uhury na mostku w "TOS" - G.R. byłby dumny. Wreszcie... Kelvin Timeline zostaje w końcu zakorzeniona w reszcie "Treka", przestaje być ciałem obcym, a to chyba też ważne.
Tylko, że to wszystko jest po nic i niczemu nie służy, bo sam "ST XIII" to przy tym typowy blockbuster i typowy film o - powtórzmy to jeszcze raz ;) - niczym. Rzecz jest jeszcze szybsza i - tak od 1/3 - bardziej wizualnie hałaśliwa* niż ten pilot "Renegades", co o nim wspominałem, a jej fabuła** durna i naciągana na miarę - najdurniejszego, chyba, z startrekowych filmów jakim jest "Generations", i tak nieskładno-akcyjna jak fabuła "First Contact". (Minusy trzech - znanych z tychże minusów - produkcji zostały zsumowane...) Zero przesłań, zero  sensów, zero filozofii (nawet takiej szkolnej)... Sieczka, może ładniej opakowana niż dotąd, ale jeszcze drobniej siekana...

* Po stronie plusów: "Sabotage" (użyte do sabotażu ;), co może ma mało sensu, ale jest zabawne) i motocykl szczęśliwie giną w tym jazgocie .

** W sumie "fabuła" to za dużo powiedziane.
« Ostatnia zmiana: Lipca 26, 2016, 08:15:04 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2200 dnia: Lipca 26, 2016, 05:10:33 pm »
JAK CHODZI O FAN-O-RAMĘ TO POWTÓRZĘ ZA DŻESIKĄ DEJWIS:

Jessica Davis1 godzinę temu
I'm about to lose my sh**
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2201 dnia: Sierpnia 31, 2016, 07:59:10 pm »
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16087
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2202 dnia: Sierpnia 31, 2016, 09:26:34 pm »
"The Leviathan"? Słyszałem. Taka przygodowo-myśliwska bajeczka w sumie, acz klimat, owszem, niczego sobie... Zwł. tech porn.

Mnie to chyba najbardziej przypominało dwa jawnie wielorybnicze eSFy, tj. opowiadanie Zelazny'ego "Bramy jego twarzy, lampy jego ust" i -  najlepszy bodaj - odcinek takiej krzyżówki "Star Treka" z "Power Rangers" zwanej "Hyperntaus", zatytułowany "Cloudholm" (z delikatną domieszką wątku ze "Spokojnego słonecznego miejsca lęgowego" Huberatha, gdzie też pewne gigantyczne istoty żywe metodą na obejście pś.). Z tym, że pytanie jeszcze w jakim kierunku to pójdzie (jeśli faktycznie będzie z tego pełnometrażówka)... U Zelazny'ego to był pół harlequin, pół Hemingway na - celowo - ujętej baśniowo Wenus, za to ze sprzętem ciężkim, w detalach opisanym i robiącym wrażenie; "Cloudholm" to znów b. startrekowa z ducha opowieść Kontaktowa (poniekąd powtarza się historia z Hortą). Tutaj to może iść w każdym kierunku - od dość ambitnego, bijącego na głowę poprzedników (jeśli nawet nie koncepcyjnie, to wykonaniem), po bezsensowną sci-fi rozwałkę ostentacyjnie gwałcącą prawa fizyki (ta materia egzotyczna, niezłe jaja ;)). Ale wygląda to - wiec prawdopodobnie i ew. całe wyglądać będzie - w swej klasie znakomicie (jak coś pomiędzy Cameronem, a "Starłorsami").

ps. Przyznaj, że na Tobie też największe wrażenie zrobiła scena w hangarze statku, zanim ci łowcy wyruszyli... 8) (Potem kibicowałem stworowi.)
« Ostatnia zmiana: Sierpnia 31, 2016, 10:07:24 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2203 dnia: Września 01, 2016, 08:30:51 pm »
wiadomka. pomysł że jaja zwierzęce będą paliwem jes uber pomysłem od odkrycia nowego stabilnego pierwiastka na tablicy okresowej mendelejewa
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

Smok Eustachy

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2195
    • Zobacz profil