Polski > Konkurs na recenzję II etap

recenzje opublikowane w serwisie lem.pl

<< < (3/3)

skrzat:
Przypadek kryminalny

 Katar Stanisława Lema jest wydanym w 1976 roku kryminałem osadzonym w niedalekiej przyszłości (początek lat 80.)

 Powieść jest podzielona na trzy rozdziały – części. W części pierwszej autor prezentuje głównego bohatera, nie do końca pogodzonego ze swoim życiem emerytowanego astronautę. Protagonistę poznajemy, śledząc jego strumień świadomości. Sugestywny nastrój tych nie zawsze wesołych przemyśleń z łatwością udziela się czytelnikowi. Z kolei część druga ma za zadanie ukazać „życie zewnętrzne” – tu najważniejsze są jego czyny i relacje ze światem.

 W toku dwóch pierwszych partii dzieła nie poznamy istoty sprawy kryminalnej, w którą zaangażowany jest protagonista. Pisarz skąpo dawkuje informacje, a poszczególne elementy pojawiają się niejako przypadkiem – wyławiamy je z chaotycznych myśli bohatera, z rozmów i niektórych wydarzeń. Mimo to czytelnik jest zaangażowany w akcję od początku. Kunszt autora objawia się w tym, że po jednym tylko wydarzeniu, pozbawionym wyraźnego sensu, próbujemy zestawiać nieliczne dostępne nam elementy i „na własną rękę” zastanawiamy się, czy kolejne wydarzenia wiążą się ze sprawą (o której przecież nic nie wiemy), czy też są dziełem przypadku.

 W prowadzone przez astronautę śledztwo zostajemy wtajemniczeni na początku trzeciej części. Jakkolwiek historia jest zawiła i obfituje w szczegóły, nie przytłacza, a to dzięki poprzednim dwóm częściom powieści, które odpowiednio nas na „prezentację” przygotowały. Okazuje się, że protagonista, pochodzący z Kanady były astronauta John, przypadkowo decyduje się wziąć udział w eksperymencie, który ma na celu odkrycie przyczyn domniemanych morderstw dokonanych w Neapolu na jedenastu turystach. Finał tej nieprawdopodobnej sprawy, choć przez czytelnika przewidywany, pojawia się nieoczekiwanie i mimo wszystko ma zaskakujący przebieg. Finał zwieńczony zostaje nutką humoru, gdy Lem puszcza do nas oko i uśmiecha się porozumiewawczo.

 Kompozycja dzieła i panowanie nad powieściowym żywiołem budzi uznanie. Poszczególne części Kataru wzajemnie się uzupełniają, nie ma tu bodaj jednego zbędnego słowa. Wszystkie elementy trafiają na swoje miejsca w zaplanowanym przez autora momencie. Jeśliby ktoś miał narzekać na przedstawiony w powieści rozwój wydarzeń czy nawet doszukiwać się fabularnych dróg na skróty – nie może, nie pozwala mu na to wiarygodna motywacja postaci, dobrze skonstruowany świat przedstawiony i drugi główny bohater, którym jest przypadek.

 Lem naświetla zagadnienie przypadku i prawdopodobieństwa z różnych poziomów, a jednym z nich jest oczywiście poziom naukowy. Każe badaczom – bohaterom epizodycznym – problem ten przez chwilę roztrząsać, ucina jednak dyskusje, nim nieobeznany z teoriami akcydentalności czytelnik mógłby się naukowym dyskursem zniechęcić. Niejako przy okazji, czy to wprost, czy to między wierszami, pisarz porusza też inne zagadnienia. W zakresie nauki odnosi się do kwestii szukania uniwersalnych praw rządzących światem i możliwości ich opisu. Znajdzie też miejsce dla subtelnej satyry na świat naukowy, gdzie badacze, obwarowani różnymi metodologiami, zamiast szukać sposobów na rozwiązanie problemów, czerpią przyjemność z ich namnażania. Natomiast odnosząc się do spraw społecznych Lem, nie stroniąc od dyskretnej ironii, opisuje m.in. postępująca pornografizację różnych sfer życia, terroryzm, wzrastającą rolę farmakologii czy zagubienie człowieka rozdartego między własną naturą a wymaganiami współczesności.

 Choć świat przedstawiony nieco się zestarzał, Katar jest powieścią godną lektury. Ciekawie przemyślana i skonstruowana, w sposób zwięzły dotyka wielu ważnych i niepokojąco aktualnych zagadnień, a pretekstem do ich poruszenia jest czytelniczo satysfakcjonująca historia kryminalna. Mimo że nie znajdziemy tu opisów gwiezdnych wypraw czy refleksji technologicznych, namysł poświęcony istocie przypadku zagwarantuje, że duch science będzie nam stale towarzyszył. Na osobną uwagę zasługuje styl autora, który cechuje się nienachalnym wyszukaniem i eleganckim wdziękiem.

skrzat:
 Kiedy miałam 13 lat byłam dzieckiem z wybujałą wyobraźnią i nadmiernym poczuciem niezrozumienia wśród rówieśników. Na próżno próbowano zainteresować mnie nowymi popowymi piosenkami bądź czytadłami  o zakochanych nastolatkach, podczas gdy zapatrzona w gwiazdy słuchałam wyłącznie klasycznego rocka. Pewnego dnia tata przywiózł z rodzinnego domu kilka swoich starych książek, a nie znajdując dla nich miejsca nigdzie indziej, ułożył je na półce w moim pokoju. Ich żółty papier o specyficznym zapachu przyciągnął uwagę małej „gimbazy” dosyć szybko. Science fiction? To dla mnie nowość. Dotąd oglądałam chyba tylko „Gwiezdne Wojny”. Lem? Dowiedziawszy się, że ów urodzony w bliskim memu sercu Lwowie lekarz został odznaczony Orderem Orła Białego, a jego nazwisko uwieczniono  nazywając nim pierwszego polskiego satelitę naukowego, czułam się wręcz zobowiązana do sięgnięcia po któreś z jego dzieł. Wtedy to jakimś dziwnym trafem w moich rękach jako pierwszy znalazł się tomik zatytułowany „Powrót z gwiazd”.

 Żadna powieść  do tej pory nie wywołała wypieków na mojej twarzy już podczas czytania jej pierwszej strony. Chociaż, prawdę mówiąc, byłam zdezorientowana. Co się tutaj dzieje, gdzie on jest, dlaczego dostał czarny sweter, swoją koszulę musiał wywalczyć? Aby do końca to zrozumieć, musiałam do końca przeczytać książkę. Hal Bregg po niebezpiecznej 10-letniej kosmicznej wyprawie powraca na Ziemię i nie zastaje tam niczego, co do tej pory znał. Jest zmuszony odnaleźć się w zupełnie innym świecie, na którym wskutek dylatacji czasu upłynęło 127 lat. Wyróżnia się z tłumu nie tylko brakiem znajomości  nowych określeń, wynalazków czy też pewnych zachowań u ludzi, ale także wyglądem – jest wyjątkowo wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, natomiast obecni mieszkańcy Ziemi są wyraźnie niżsi, ubrani w bajecznie kolorowe stroje.  Od początku usiłuje działać na własną rękę. Nie przestaje szokować go utopijny system egzystencji ludzi, w którym cały czas spędza się na rozrywkach, zaś wszelkie prace wykonywane są przez automaty. W labiryncie miasta, gdzie ogromny postęp techniczny wywołuje w nim uczycie ubezwłasnowolnienia, Hal trafia m.in. na sędziwego pana, który jako kilkuletnie dziecko widział załogę jego statku i przygotowania do opuszczenia przez nią planety, a także spotyka Eri – kobietę, która zaczyna go interesować bardziej niż inne… Nie może jednak zmienić tego, że ludzie już nigdy nie będą tacy, jakimi ich pamiętał. Wszystko to za sprawą tzw. betryzacji, której każdy poddawany jest w najmłodszych latach. Zabieg ten powoduje usunięcie niebezpiecznych zachowań i pragnień, a co za tym idzie również lęku przed nimi. Nikt już nie potrafi podjąć się żadnej czynności, która mogłaby spowodować przyjemny dreszczyk emocji – straciło to sens w oczach nowoczesnych Ziemian. To również z tego powodu powracających z kosmosu astronautów nie powitały aplauzy. W czasie, w jakim się znaleźli, zagrażające życiu międzygwiezdne podróże uznano za niepotrzebne. Czy Hal  zdoła zrozumieć, jakie znaczenie może mieć w tym dziwnym czasie i miejscu jego życie?

 Książka, która jakby spadła z księżyca. Tak bardzo różniąca się od obecnie masowo tworzonych powieścidełek, tak łatwych i przyjemnych w odbiorze. Bo który gimnazjalista z przyjemnością będzie dziś czytał dziesiątki stron opisów, często bez dialogów czy zbyt wartkiej akcji? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ponieważ mentalnie do gimnazjalistów nie należałam i czytałam z nosem niemal przyklejonym do tych pachnących kartek, dniem i nocą. Niezwykła atmosfera, w jaką autor wprowadza czytelnika w świat przyszłości oraz nienaturalnie zaspokajanych potrzeb społeczeństwa, niejednokrotnie staje się przyczyną ciarek przeszywających ciało. Doskonałe jej nakreślenie zapewniają m.in. wspomniane wyżej opisy, dokładne, a zarazem składające się nie wyłącznie na obrazy widziane oczyma bohatera, lecz także na jego uczucia. Zafascynowała mnie nie tylko sama tematyka kosmologiczna, lecz także wizjonerski charakter wytworów wyobraźni autora. Specjalny czytnik zamiast papierowej książki, który dziś jest przecież w powszechnym użyciu, czy też ubrania kreowane bezpośrednio na ciele człowieka za pomocą specjalnego sprayu, które kilka razy zobaczyłam w telewizyjnym programie naukowym, to tylko niektóre z nich.

 „Powrót z gwiazd” to powieść, która zainspirowała mnie do tworzenia prozy i udziału w konkursach. Jej styl zakorzenił się w mojej głowie do tego stopnia, że nieraz trudno mi przerwać jakiś opis, by wreszcie wprowadzić dialog. Twórczość Stanisława Lema i jego geniusz (ośmielę się nazwać rzecz po imieniu)  to nie jest coś prostego, podanego na talerzu – wymaga udziału odbiorcy i właśnie tym wymaganiem mierzy się jego wartość. A może miało być inaczej? Może od 1960, kiedy to w Zakopanem pewien Staszek wziął do ręku pióro, w myśleniu ludzi nastąpiły zmiany, które dziś tak bardzo utrudniają procesy myślowe, niemal zabraniając zastanowienia się nad głębszym sensem tego, co się robi? Moi drodzy Ziemianie… Nie wracajmy z gwiazd.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej