Polski > Konkurs na recenzję II etap

recenzje opublikowane w serwisie lubimyczytac.pl

(1/3) > >>

skrzat:


Poniżej prezentujemy recenzje z serwisu lubimyczytac.pl, które zostały zakwalifikowane do drugiego etapu konkursu.

Kapituła postanowiła również wyróżnić nagrodami książkowymi użytkowników vattgern76 oraz mandriell za całokształt ich przemyśleń.

Głosować można do końca października 2015.

skrzat:
„Zobaczyć Neapol i umrzeć…” – wygląda na to, że Johann Wolfgang von Goethe miał rację: w Neapolu w szczególny sposób giną mężczyźni w średnim wieku. Amerykanie, ale nie tylko; ostatecznie ofiar jest kilkanaście.

W związku z podobieństwami tych przypadków (wiek, stan zdrowia, wizyty w zakładzie balneologicznym Vittorinich i inne) nasuwa się podejrzenie, że sprawcą wydarzeń może być seryjny morderca, posługujący się tajemniczą trucizną, powodującą szaleństwo i ostatecznie prowadzącą do samobójstwa, brakuje jednak jakiegokolwiek pomysłu na motyw działania kogoś takiego, nie udaje się też znaleźć żadnych powiązań między ofiarami.

Do rozwikłania zagadki wynajęty zostaje były kosmonauta – trochę jako detektyw, ale trochę też „na wabia”. Chodzi o jego podobieństwo do zmarłych (też cierpi na astmę), ale przede wszystkim na specjalne przygotowanie do działania w stresie, stabilną psychikę oraz zdolność logicznego myślenia pomimo zagrożenia.

Tak, „Katar” to książka detektywistyczna. Z science fiction łączy ją profesja bohatera oraz istotne dla fabuły elementy teorii chaosu i rachunku prawdopodobieństwa. Szkoda, że w dorobku Lema jedyna taka, bo cykl z kosmonautą-detektywem w roli głównej mógłby okazać się zajmujący.

Zapewne każdy miłośnik książek przechowuje w pamięci kilka przynajmniej pozycji wyjątkowych, szczególnych. Mogą to być arcydzieła literatury światowej, ale nie muszą. W moim osobistym „pakiecie sentymentalnym” znalazło się miejsce dla „Zabić drozda”, dla „Życia przed sobą”, dla Hucka Finna, Winnetou, Sherlocka Holmesa i dla „Kataru” Lema. Może właśnie fascynacja Holmesem zrodziła sympatię dla bohatera „Kataru” – w obu przypadkach ważny jest zdrowy rozsądek, dedukcja, logiczne myślenie, trzeźwy osąd, zdolność kojarzenia faktów oraz wyciągania wniosków z wnikliwej obserwacji rzeczywistości.

Chyba nie tylko ja tak wysoko cenię sobie, wydany w 1976 roku, „Katar”, bo już trzy lata później Lem otrzymał za tę właśnie powieść Grand Prix de Littérature Policière, prestiżową nagrodę utworzoną w 1948 roku przez krytyka i pisarza Maurice'a Bernarda Endrèbe, którą nagradzani są autorzy najlepszych powieści detektywistycznych (policyjnych).

Dziś wspominam z rozbawieniem, że po „Katar” sięgałem święcie przekonany, że jest to kolejna powieść fantastyczna Stanisława Lema, zastanawiałem się tylko, co ma do tego Katar – państwo na Półwyspie Arabskim nad Zatoką Perską; nieżyt nosa nie przyszedł mi na myśl nawet przez ułamek sekundy.

Wart bacznej uwagi jest też warsztat Stanisława Lema. Bardzo długie akapity, zdania wielokrotnie podrzędnie złożone… Po prostu piękna polszczyzna, którą niewielu już potrafi się posługiwać (być może Głowacki); czytanie takiej prozy jest przyjemnością bez względu na temat. I, choć może się to wydawać zaskakujące, poruszane w książce zagadnienia są aktualne dzisiaj tak samo jak czterdzieści lat temu… albo i bardziej.

skrzat:
O tym, jak LEM "Bajki robotów" stworzył
Żył kiedyś (niedawno, ale jakby w innej literackiej erze) pisarz-konstruktor i twórca zarówno prognoz futurologicznych, powieści prawdziwie naukowych, esejów bezliku, jak i bajęd o ludzie robocim. Różnie go zwano - był to Literat Emanujący Majestatem bądź Laboratorium Edytujące Manuskrypty, w skrócie wszakoż znany/znane jako LEM. Razu pewnego, a były to czasy znane jako "lata 60." usiadł LEM i zadumał się. Dokoła była szarość i smuta. Ale geniusz sięgał myślą dalej. Ludzie jeszcze stopy nie postawili na Księżycu, a on swym okiem wizjonera ogarniał cały Kosmos.

Tak dumał ów geniusz i dumał, a co w rezultacie wydumał? Wydumał inny Kosmos. Wymyślił, co by też było, gdyby ich nie było. "Ich", to jest ludzi. "Nie było", to jest, gdyby Kosmos pozostawili w rękach robotów, a sami odeszli gdzieś na rubieże, przepadli, dla ludu automatowego stali się legendą, i to taką, jaką straszy się maszynki-dziecinki (choć i starsze wiekiem konstrukty obawiały się ludzkich bladawców).

Może zamierzał LEM poprzestać na jednej powiastce. Traf chciał, że historie cudownie mu się rozmnożyły. A i były to same cudeńka! Nasamprzód "Trzej elektrycerze", śmiałkowie na wyprawie po skarby Kryoni, gdzie przy poszukiwaniach myślenie nie popłaca, popłaca za to myślenie przed podjęciem tejże wyprawy. Potem "Uranowe uszy", przestroga wielka (bo astronomicznych rozmiarów) przeciw chciwości tych, co pragną na tronie zasiadać. Dowie się dalej czytelnik "Jak Erg Samowzbudnik bladawca pokonał", co osiągnięciem było niemałym, a i zgromadziło szereg indywiduów słowotwórczego pokroju, to jest "wydrwigroszy-oszustów", "astrozłodziei" czy "cyberowców".

W "Skarbach króla Biskalara" znów powraca król-okrutnik, naprzeciw niego staje konstruktor-bałamutnik, i czterem próbom poddany, sprytem i determinacją obala władcę. "Dwa potwory" i "Biała śmierć" za ostrzeżenie służą, byś i ty, bracie czy siostro robocie, o niecnocie i dyshonorze bladawców (żywych i umarłych) pamiętał we dnie i w noce. Wykłada także LEM kosmogonię nowatorską w krótkim, acz treściwym przypowieści-traktacie o tym, "Jak Mikromił i Gigacyan ucieczkę mgławic wszczęli". "Bajka o maszynie cyfrowej, co ze smokiem walczyła" przypomina dziatwie robociej o omylności nawet największych mędrców, także maszyn cyfrowych. A "Doradcy króla Hydropsa" wskazują, że i wykształcone roboty podatne są na zbłądzenie i w szale miniaturyzacji swą robocią jaźń zatracają bezpowrotnie.

LEM nie bez kozery nazwany został też Logikiem Empatyczno-Maszynowym. A to dlatego, że stał za "Przyjacielem Automateusza", urządzonka absolutnie racjonalnego i okrutnie logicznego, które, by poczciwego Automateusza wybawić od mąk powolnej śmierci, zasugerować i uargumentować potrafi samobójstwo. Czytacie na własną odpowiedzialność, trudno bowiem odmówić przewrotnemu doradcy pewnej racji! Coby jednak nie poddać się logicznej presji i wynikłej z neij depresji, tedy w "Królu Globaresie i mędrcach" opowiada LEM o śmieszności całego stworzenia i bezsensu wszelkich sensów. Co poskutkować może albo innym rodzajem depresji, albo słusznym śmiechem.

"Bajka o królu Murdasie" myśl ową kontynuuje, a rzuciwszy czytelnika wraz z królem-paranoikiem w otchłań elektrycznych snów, objawia się konfuzją i skory jest potem robot do podważania samej istoty rzeczywistości. Zbiorek kończy jednak bajka o zakończeniu szczęśliwym, bowiem opowiastka "O królewiczu Ferrycym i królewnie Krystali" pokazuje, iże nawet straszny bladawiec może zostać pokonany (i oskórowany), a wiktoria taka kończy się "sprzężeniem małżeńskim" i "doprogramowaniem się" licznej progenitury.

Tym optymistycznym akcentem zakończył LEM "Bajki robotów", nie pozostaje mi więc nic innego, jak pójść w ślady Mistrza i rzec tylko na koniec: czytajcie, czy jesteście robotami, czy spotworniałymi członkami ludzkiego rodu, tymi "klejookimi ciastonosami", o których plecie się, że LEM miał z nimi więcej wspólnego, niż z bracią automatyczną. Plotkom jednak nie radzę dawać wiary. Wiarygodniejsze są już bajki.

skrzat:
Co to jest - nic? Jaki kolor ma pustka? Jak zrozumieć to, co co niemożliwe? Jeśli bez trudu odpowiesz sobie na te pytanie, to "Solaris" Stanisława Lema nie zadziwi (ani nie zainteresuje) Cię specjalnie.

Jednak jeśli nie potrafisz udzielić zwięzłej odpowiedzi, a jej gorączkowe poszukiwanie przynoszą jedynie mgliste wizje i odpowiedzi oparte na schematach dobrze znanych, chociaż ustawionych w nietypowych konfiguracjach, to mam dla Ciebie dobrą wiadomość - czeka Cię nietuzinkowa lektura!

"Solaris" to sztandarowa powieść Stanisława Lema i jak to ze sztandarami bywa wydawać się może niektórym nieco wypłowiała, lub wręcz archaiczną. Przerost formy nad treścią? Wątpię. Równie dobrze można by z nieznającym wątpliwości uporem ignoranta stwierdzić, że postawione przed kilkoma zdaniami pytania są głupie i bezużyteczne. Jeśli ktoś naprawdę tak uważa, to Solaris nie przyniesie mu niczego, prócz rozczarowania i złośliwej satysfakcji, że jednak miał rację i to wszystko - cała ta pisanina o kosmosie i niepoznawalnych bytach - jest bzdurą.

Ale o czym właściwie opowiada powieść? Gdyby z konieczności streścić brutalnie główny jej wątek, to jest to zapis wizyty psychologa, Krisa Kelvina, na obcej planecie, a konkretnie stacji badawczej wznoszącym się ponad poziomem cytoplazmatycznego wszechoceanu (uważanego za obcą, inteligentną istotę) okrywającego powierzchnię planety Solaris. Zamieszkujący bazę badacze zdradzają objawy obłędu, a wkrótce i główny bohater staje się uczestnikiem wydarzeń, które umykają racjonalnym wyjaśnieniom. To wszystko. Bo po co streszczać kolejne fragmenty fabuły i zabić tym samym to, co w książce najpiękniejsze – Nieznane?

W warstwie symbolicznej natomiast "Solaris" to powieść o granicach ludzkiego poznania. Bo jak ludzki rozum pojąć może istotę wszechogarniającą całą planetę, którą tylko z przyzwyczajenia do utartych schematów myślowych można by było nazwać jedynym wielkim umysłem? Lem podjąć się zadania arcytrudnego i opisał jak może wyglądać coś, czego właściwie opisać się nie da – obca forma inteligencji. W gąszczu pytań, hipotez i rozważań i wątpliwości dręczących głównego bohatera wyłania się nieodmiennie mur z przydymionego szkła – nasza zdolność percepcji, która nie może sklasyfikować tego, co jej jej naprawdę zupełnie obce. Niczym w jaskini Platona możemy jedynie wpatrywać się w cienie – oddziaływanie planety Solaris na bohaterów i ich psychikę oraz otaczających ich materialny świat – i zgadywać cóż mogą i jak wygląda to, co je rzuca.

"Solaris" zasługuje na poczesne miejsce w kanonie światowego s.f. nie tylko ze względu na poruszaną tematykę, ale również ( a może przede wszystkim) za sprawą sprawnej narracji. Wiele o tej powieści napisano, wiele powiedziano i zdawać by się mogło, że obrosła już w zasłużoną patynę jako spiżowy pomnik myśli ludzkiej. I zasłużenie! Nie można jednak zapominać, że "Solaris" to w pierwszej kolejności kawał świetnej literatury s.f., której lektura przynosi (prócz wartości intelektualnej) nieziemską wprost przyjemność z czytania! Polecam gorąco.

skrzat:
 Już na pierwszych stronach trafiamy do roku 3149 (nowego kalendarza), jednak większa część fabuły rozgrywa się dużo wcześniej, jeszcze za czasów, gdy ten pamiętnik był pisany. Mamy więc przed sobą trochę bliższą przyszłość – Związek Radziecki zaatakował świat, w USA wybuchły protesty społeczeństwa i nowy ustrój całkowicie zawładnął globem. Większość dawnego rządu uciekła do ściśle tajnej bazy, nazywanej Nowym Pentagonem, umiejscowionym w Górach Skalistych. Naszym bohaterem jest młody agent, który otrzymuje od najwyższego rangą dowódcy tajemną misję, tak tajną, że nie ma pojęcia, co ma właściwie zrobić. I na tym poszukiwaniu sensu w swej powinności opiera się cała książka. Agent krąży po identycznych korytarzach, wchodzi do poszczególnych biur, poznaje dziwacznych mieszkańców bazy i ciągle zadaje sobie to jedno, podstawowe pytanie: Co ja tu robię?

 Silne inspiracje „Procesem” Kafki są tu jak najbardziej wyczuwalne, bowiem Stanisław Lem wielokrotnie podkreślał wpływ „Procesu” na powstawanie literatury sci-fi. Tak jak i u Kafki, tak i tu mamy nieznanego nam bohatera, ciąg mglistych, sennych pomieszczeń, pomieszaną intrygę, nieokreślony cel i dziwacznych osobników. Autor ukazuje nam rządy terroru psychicznego, zdrada czai się tu za każdym rogiem, nie wiadomo, kto służy sprawie właściwej, czy istnieje ta „właściwa” sprawa, jaka jest rola kościoła i czy rewolucja jest warta zachodu. A to wszystko polane grubą warstwą groteski i ironicznych odniesień do świata rzeczywistego, z czego zresztą Lem słynął.

 „Pamiętnik znaleziony w wannie” odstaje od pozostałych dzieł Stanisława Lema. Znamy go przecież głównie z dzieł umiejscowionych w czasach, gdy ludzkość podbija kosmos, poznając jednocześnie to, co wiadome było od dawien dawna. Lem jak nikt inny w Polsce interesował się zagraniczną sci-fi, znał trendy i krytykował głośno nawet tych, których opinia światowa uznawała za geniuszy. Dla niego nie było książek bez wad, dlatego sam starał się w każdym swym dziele umieścić coś nietypowego. Tym razem skupił się na metaforycznym przekazie za pomocą onirycznej rzeczywistości, a to jest coś, co nieczęsto w fantastyce naukowej się zdarza.

 Czy warto sięgnąć po tą książkę? Jeśli interesujemy się w jakimkolwiek stopniu literaturą sci-fi, bądź „Proces” Kafki wywarł na was mocne wrażenie, to sięgajcie po nią bez wahania. Jeżeli jednak nudzi was styl Lema, nie lubicie inteligentnego humoru, a Kafka to taki ptak – trzymajcie się z daleka! A nuż nagle zaczniecie myśleć, a to czasem bywa bolesne…

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej