Autor Wątek: O muzyce  (Przeczytany 1368878 razy)

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13384
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #135 dnia: Maja 06, 2009, 05:14:41 pm »
Jak Was słucham to się czuję, jakbym ślepy wlazł do National Gallery między podziwiających obrazy...
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

draco_volantus

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 1602
  • quid?
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #136 dnia: Maja 11, 2009, 10:06:30 pm »
Ja zawsze chylilem czola przed klawiszowcami. Gdy zaczynalem sie uczyc gry na fortepianie akurat zlamalem lewa reke i zanim doszla do siebie wyrobilem sobie prawa w miare, a lewa pozostala zawsze z tylu i jakos ich nie moge zgrac na klawiaturze.

się uśmiałem ;D

a ja się kiedyś nuczyłem tego:

(jedyna słuszna wersja na youtube) i po kilku latach zapomniałem, to jest dramat ;]
I want my coffee hot and best social media I was a part of brought back in my lifetime.

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16081
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #137 dnia: Maja 21, 2009, 02:32:09 pm »
Evangelosie, miazo i inni esteci. Wspominając o wątkach muzycznych w SF, wspominałem o głownym bohaterze powieści "Aristoi". Wreszcie mam tą powieść i w wersji elektornicznej, więc nie odmówię sobie przyjemności zacytowania fragmentów opisujących rozwój sztuki operowej w przyszłości ;):

   "- Skomponowałeś operę - powiedziała - która doskonale odzwierciedla mój nastrój.
   - Mufarse.
   - Zna twoje dzieło. Dobry znak - zauważył Augenblick.
   - A jednak, gdy zapytałam swoje reno o definicję tego słowa, uzyskałam wyłącznie informację… - wzniosła oczy z udawanym wyrazem znudzenia i zaczęła naśladować monotonny głos reno „uczucie melancholii charakterystyczne dla mieszkańców Argentyny [Ziemia2-Ameryka Południowa], zwłaszcza dla Siódmej [Niebieskiej] Epoki Kulturalnej [koniec 19, początek 20 wieku]”. Prześledziłam przypisy w Hiperlogosie - wszystkie powołują się na popularne piosenki lub podłe powieści.
   - To zniewalające, nieprzetłumaczalne słowo, które zmusza cię, by je zastosować. Myślę o Rilkem, piszącym pod koniec życia po francusku, gdyż nie znalazł niemieckiego odpowiednika na francuskie absence.
   - Nie wiem dokładnie, co znaczy mufarse, ale czuję to. - Podniosła na niego wzrok. - Aristosie, czyżbym w duszy była Argentynką z Epoki Niebieskiej?
   - Możliwe. Jednak wydajesz mi się bardziej interesująca.
   - Dlaczego popadali w melancholię? Twoja opera opowiada o izolowanym osiedlu, odciętym po katastrofie Ziemi1. Epoka Niebieska była jednak znacznie wcześniej, Argentyna zaś nie przeżyła podobnego kataklizmu.
   - Był to kataklizm raczej natury psychicznej. Jeśli jesteś tym zainteresowana, subtelności mógłbym ci wyjaśnić za pomocą tańca, który wprowadziłem w operze.
   - Tango. Moje reno może mi podać kroki.
   - Zatem zatańczysz ze mną? Jeśli mój wykład na temat szczegółów dotyczących mufarse wyda ci się nudny, to taniec wynagrodzi ci tę przykrość.
/.../
   W muszli orkiestra grała powolne tango. Gabriel ujął dłoń Zhenling.
   Wyjaśniał:
   - Fascynacja tangiem, przynajmniej jego wcześniejszą argentyńską wersją, nim przejęli je Francuzi i wszystkim kazali tańczyć jak robotom, wynikała z tego, że łączyło ono w sobie wyjątkową zmysłowość z wyjątkowym dystansem emocjonalnym.
   - Zatem róża w zębach nie byłaby tu stosowna?
   - Raczej róża za uchem.
   Za uchem Zhenling pojawiła się róża: niebieska, pasująca do sukni, pasująca do Siódmej Epoki Kulturalnej. Delikatnym zapachem drażniła zmysł powonienia Gabriela - piękny kawałek programowania.
   (Wiosenna Śliwa z uznaniem oceniła niebieską suknię i niebieski makijaż powiek, współgrające z bladą cerą).
   Gabriel objął Zhenling i rozpoczął taniec. Dopasowała się z chłodną precyzją.
   - Argentyna w Epoce Niebieskiej była krajem mężczyzn - ciągnął. - W niektórych okolicach liczba mężczyzn w stosunku do kobiet kształtowała się jak pięć-sześć do jednego. To dawało kobietom niezwykłą przewagę, którą bez wahania wykorzystywały.
   - To świetnie - odparła Zhenling.
   Gabriel czuł pod dłonią, jak jej kręgosłup buntowniczo sztywnieje. Augenblick z radością przyjął to jako pierwszą, może autentyczną, informację w języku ciała.
   - Chwytasz ogólną ideę - rzekł Gabriel. - Teraz Medialuna.
   Zakreślił stopą półksiężyc, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
   - Argentyna to kraj emigrantów - stwierdził. - Mężczyźni byli odizolowani nie tylko od swych kobiet, lecz również od swych macierzystych kultur. Skutek: straszna samotność i straszna melancholia.
   - Mufarse.
   - El ocho.
   Puścił jej rękę, odwrócił się do niej plecami i wykonał solo ósemkę, powtarzając ją czterokrotnie. Zhenling leciutko przytupywała, imitując ruchy partnera. (Cyrus przesunął się do nóg Gabriela, utrzymując właściwy rytm, gdy Gabriel mówił).
   - W dawnym układzie społecznym kobiety były podporządkowane. Teraz wszystko uległo zmianie - rzekł. - Kobieta grymasiła, wybierała, odrzucała swych partnerów, stosując prawa rynku. Odrzuceni mężczyźni szli do prostytutek, które dawały pocieszenie, ale były jeszcze bardziej interesowne i okradały ich ze wszystkiego. Tango zrodziło się w domach publicznych, wykonywane przez dwójkę rozpaczliwie samotnych ludzi, którzy jednak nie mogli sobie zaufać. Szczerze pragnęli bliskości i nadziei, ale nie potrafili jej sobie ofiarować.
/.../
   Gabriel podniósł Zhenling i zaczął się ostrożnie wycofywać, prowadząc ją w tańcu za sobą ku centrum wyimaginowanego okręgu, potem znowu wykonał el corte.
   - Wyobraź sobie, jak to musiało być po zagładzie Ziemi1 - powiedział. - Izolacja, spustoszenie, paniczny strach. Większy niż ten, którego doświadczyli biedni argentyńscy emigranci. Ich świat nadal przecież istniał, choć oni nie byli jego częścią. I oczywiście nasze przeżycie w dalekich koloniach zależało od tej samej nanotechniki, która sprzeniewierzyła się ludzkości.
   Taniec przeszedł przez mediacorte do cruzado. Gabriel oparł dłonie na biodrach i cofał się z biodrami wysuniętymi do przodu, Zhenling skradała się za nim krokiem pantery.
   - W twojej operowej kolonii jest więcej mężczyzn niż kobiet stwierdziła. - W żadnym habitacie tak nie było. Sprawdziłam to.
   - Swoboda librecisty.
   - I wszyscy zginęli.
   - To się zdarzyło, tu i ówdzie.
   - Uważam Mufarse za najlepsze twoje dzieło.
   Spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem.
   - Byłem wtedy bardzo młody.
   - Kolejne utwory wydają mi się zbyt manieryczne."
« Ostatnia zmiana: Maja 22, 2009, 12:59:20 am wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16081
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #138 dnia: Maja 21, 2009, 02:37:00 pm »
I drugie dzieło tego samego Gabriela:

   "Ułożył dłonie - do duetu Lulu i Louise z nie dokończonej opery Louise Brooks w roli Lulu. Swojej „wiecznie nie dokończonej” opery, jak sobie teraz uświadomił.
   Duet pomyślany został jako cyniczna rozmowa, nieubłaganie ukazująca straszliwą duchową pustkę. Dwie kobiety - jedna fikcyjna, pojawiająca się jako zjawa, druga prawdziwa, aktorka mająca grać rolę pierwszej - porównują swe życiorysy. Wymieniają opinie na temat mężczyzn, którzy je wykorzystali, i na temat swego życia, tak gwałtownie wymykającego się spod kontroli. Słowa są szydercze, złośliwe, obie kobiety utrzymują, że nie obchodzi je, co się z nimi stanie. Motyw muzyczny arii sugeruje ich głęboką tragedię, okropną samotność i ostateczny los - jedna z nich umiera na rękach maniaka, druga, zaniedbana i opuszczona, ciągle w oparach dżinu, stacza się przez dziesięciolecia.
   Duet był ostatnim fragmentem napisanej części opery, który Gabrielowi się podobał. Coś go wewnętrznie powstrzymywało przed ukończeniem dzieła.
   Grał, a przez oneirochronon zawezwał instrumentację: z ukrytych w pokoju głośników dźwięki strun oraz instrumentów dętych dodały wulgarnej pikanterii brzydkiemu zakończeniu duetu.
   Podniósł rękę znad klawiszy i przez ramię spojrzał na Clancy.
   - To było sarkastyczne - powiedziała. - Dlatego, że zadawałam niewygodne pytania?
   - Dominanta des-moll - powiedział - z nie rozwiązaną nakładającą się siódmą w as-moll. Dlatego brzmi tak wulgarnie. - Wstał ze stołka i pocałował ją. - To tylko część nie dokończonego utworu i nie kierowałem jej przeciw tobie.
   - Co to takiego, Burzycielu?
   Streścił jej libretto.
   - Nic dziwnego, że nie jest skończona - odparła. - Nigdy nie słyszałam, żeby opera miała tak skomplikowaną strukturę. Każda z występujących osób prowadzona jest ku zgubie przez ducha „rzeczywistej” postaci, odtwarzanej przez tę osobę?
   - Fantomy objaśniają fragmenty swej rzeczywistości, czy też, w tym wypadku swej nierzeczywistosci. W taki sam sposób nasze daimony objaśniają fragmenty nas samych.
   - Rozumiem to porównanie.
   - Żyjemy w wieku przypisów. Czymże innym jest Hiperlogos, jak nie komentarzem do tego, co się wydarzyło przez ostatnie setki lat? Ale - wzruszył ramionami - nie chciałbym po prostu podsumowywać i streszczać Berga.
   - On jest jedynym, którego nie streszczasz. Może upodabniasz się do niego w tym sensie, że twoje dzieło jest również nie ukończone.
   - To nie złożoność jest główną trudnością.
/.../
   - To znowu twoja nie dokończona opera?
   Kiwnął głową. Jego jedwabne spodnie szeleściły, gdy szedł wraz z Clancy do kredensu - życie naśladowało skiagénosa z Galerii z Czerwonej Laki podczas pierwszego sam na sam z Zhenling. Clancy nałożyła sobie zimnych klusek oraz marynowanych warzyw i polała wszystko olejem sezamowym. Gabriel napełnił miskę zupą z faszerowanych wiśni.
   - To bardzo złożone - stwierdziła. - Nawet bym tego nie próbowała.
   - Nie chodzi o złożoność. Daje mi ona po prostu okazję do ciekawszych rozwiązań harmonicznych. - Położył się u stóp Clancy, która usiadła na poduszce. - U Mozarta w „Weselu Figara” osiem osób wykonuje partię „Pian pianin le andró pi presso”. Każda z nich śpiewa w zasadzie inną melodię, ale cudownie się to wszystko łączy. Mozart nie miał do dyspozycji oprogramowanego reno z teorią harmonii i muzyki. Jednak przez wiele lat do niego należał rekord, dopóki Sandor Korondi nie skomponował utworu na dziesięć głosów. Ja uzyskałem dwanaście, a efekt jest cudowny i dziwny. Posłuchaj.
   Kazał swemu reno odtworzyć finał drugiego aktu, gdy wszyscy bohaterowie śpiewają jednocześnie. Muzyka pochodziła z syntetyzatorów, gdyż nigdy nie nagrano jej na żywo i stanowiła ideał, o którym prawdziwi śpiewacy mogli tylko śnić, choć może efekt był nieco sztuczny. Clancy podniosła wzrok. Muzyka od czasu do czasu wydawała się jej niesamowita. Gabriel uśmiechnął się, zauważywszy, jak włosy stają jej na karku jakby naładowane elektrostatycznie.
   Spojrzała na niego rozszerzonymi oczyma.
   - Nigdy czegoś tak dziwnego nie słyszałam. Jak uzyskałeś ten efekt?
   - Niektóre z głosów są bardzo wysokie, powyżej granicy słyszalności. Nazwałem je ultrasopranami. Wydaje mi się to bardzo oczywistym określeniem.
   - Świetny pomysł. Jeśli jednak nie mogę ich słyszeć, dlaczego czuję ich oddziaływanie?
   - To harmoniczne. Nie słyszysz wprawdzie samych śpiewaków, ale ultrasoprany uzupełniają harmonię. To pośredni głos wędrujący z miejsca na miejsce. Nie słyszysz go bezpośrednio, ale jego wpływ czuje się w całości kompozycji. Jesteś pobudzona, gdy przesuwają się do niższej tonacji.
   - Planujesz wystawienie tego na żywo?
   - Owszem, gdy moi śpiewacy dorosną.
   Clancy odstawiła talerz na poduszkę obok, oparła się wygodniej i spojrzała uważnie na Gabriela.
   - Opowiedz mi o tym.
   Gabriel skłonił się.
   - Jak sobie życzysz, Zapłoniona Różo. Gdy cały pomysł sprawdził się w symulacji, opracowałem materiał genetyczny, by wyprodukować śpiewaków zdolnych do wykonania mojej muzyki. Osoba taka musi mieć drugi zestaw strun głosowych umieszczonych tuż ponad pierwszym. Muszą być maleńkie, uruchamiane wyłącznie na specjalne polecenie. Bardzo ważne jest sterowanie oddechem, więc wzmocniłem przeponę, przekształciłem płuca, by potrafiły wchłonąć więcej tlenu i…
   - W jaki sposób słyszą swój własny głos?
   - Implanty uszne."


cdn.
« Ostatnia zmiana: Maja 21, 2009, 03:00:41 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16081
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #139 dnia: Maja 21, 2009, 02:42:14 pm »
   "- Ludzie, o których piszę, są odrażający - odrzekł wreszcie. Wszyscy bohaterowie dążą do samodestrukcji, nie myśląc ani o sobie, ani o innych. I nie wiem, jaka siła ich napędza.
   Clancy pochyliła się i zaczęła się bawić puklem jego długich rudych włosów.
   - Masz świetne wyczucie psychologiczne - orzekła. - Widziałam, jak potrafisz je wykorzystywać w kontaktach z ludźmi, choćby w stosunkach ze mną.
   - Doprawdy? Mam nadzieję, że niezbyt ci to przeszkadza. Moja wiedza dotyczy przede wszystkim współczesnej duszy. Umysłów zdyscyplinowanych, dobrze wykształconych, wychowanych w tej samej kulturze, w społeczeństwie gwarantującym materialny oraz intelektualny dobrobyt… Tutaj rzeczywiście psychologiczne wyczucie mi pomaga.
   Ale moi bohaterowie to osoby prymitywne. Dzicy. Ich motywy są dziwne, destrukcyjne. Ich rodzice, kultura, w jakiej wzrastali, wszystko to bezlitośnie torturowało ich przez lata, a potem zostali odrzuceni. Mam pewną teoretyczną wiedzę na temat motywów ich zachowania. Louise Brooks była w młodości seksualnie wykorzystywana. Wzrastała w poczuciu własnej niskiej wartości. By uniknąć rozmyślania o swoich prawdziwych problemach, uciekła w alkoholizm i negatywne zachowania seksualne. Bez trudności potrafię opisać jej profil psychologiczny, nie mogę jednak zajrzeć, co dzieje się w jej głowie. Siedzą tam demony, i to demony zupełnie inne niż nasze. By moja muzyka oddawała prawdę, muszę zajrzeć w umysł Louise. To samo dotyczy pozostałych bohaterów.
/.../
   - Do diabła z tobą - powiedziała, siedząc w wannie, Louise Brooks. Piła dżin prosto z butelki. - Do diabła ze wszystkimi. - Jej słynna piękna twarz promieniowała słynnym pięknym uśmiechem. Louise pochłonęła następną porcję dżinu, wytarła wargi i ponownie przylepiła sobie do ust ten swój słynny, piękny uśmiech. - I do diabła ze mną.
   Gabriel zatrzymał symulację. Stworzył Louise i innych bohaterów opery w oneirochrononie, stosując nowoczesne programy i metody modelujące sylwetkę psychiczną. Poszukiwał odpowiedzi. Nie znalazł.
   Mógł rozmawiać z Louise, z Lulu, z Pabstem, ze wszystkimi. Nawet fikcyjne kreacje miały swe charaktery, mogły odgrywać sceny między sobą.
   Nie potrafiły jednak sprawić Gabrielowi żadnej niespodzianki.
   Wrócił do Lulu, żywiąc nadzieję, że coś lepiej zrozumie. Nie udało mu się, znalazł po prostu jeszcze jeden sposób na zabijanie nudy.
   Przegnał Louise i całą resztę. Przestał myśleć o muzyce. Na jego kolanach chrapał Manfred.
   Gabriel spojrzał na filcowe kilimy i uświadomił sobie, że ma ich dosyć."


ale w końcu wyrwany ze swej luksusowej egzystencji, i rzucony w piekło walki o przetrwanie nasz Gabriel zrozumiał ludzkość przeszłości, i co ją napędzało, efekt był taki:

   "Gabriel dyrygował, a muzyka wznosiła się wokół niego. Słyszał jak brzęczy w jego kościach. Szaleństwo maszerowało ramię w ramię z człowieczeństwem. Schön zginął, Hrabina zmarła, Lulu padła, obejmując błyszczący nóż niczym kochanka; Pepi Lederer zmarł, a Pabst skurczył się pod naporem Trzeciej Rzeszy i sczezł; Luisa prowadziła życie płytkie, wyprzedając resztki swojej niegdysiejszej sławy, do końca pozbawiona skrupułów manipulowała innymi, wreszcie umarła. Wszyscy - przecież to ludzie zaledwie - umarli, ich głosy przeszły w zakres ultradźwięków, ostatni akord zadrżał i zamilkł. Pieśń żałobna po straconej ludzkości.
/.../
   Publiczność była wstrząśnięta, porażona dziełem; rozbrzmiały rozproszone oklaski, jednoczyły się i mnożyły, niosły echem po Hiperlogosie, gdy miliardy, na żywo oglądające i słuchające, napełniły eter owacjami. Gabriel się kłaniał, kłaniała się orkiestra, obsada wychodziła przed kurtynę, a gdy umilkły bisy, Gabriel wystąpił na scenę z Obserwatorami, ocalałymi członkami załogi Cressidy, wszyscy koledzy-zbawcy… Chciał, by razem z nim dzielili sukces jego Lulu, gdyż przeszli razem z nim przez to podstawowe odrażające doświadczenie bycia człowiekiem; i przeżyli je, i teraz już nie muszą nigdy być ludzcy."
« Ostatnia zmiana: Maja 21, 2009, 02:58:38 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #140 dnia: Maja 23, 2009, 02:25:59 pm »
Cytuj
Publiczność była wstrząśnięta, porażona dziełem
Facet zupełnie nie rozumie czym jest przeżywanie muzyki i grafomani, aż przykro. Jeden z najciekawszych opisów tego, czego opisać się nie da, znalazłem w "Nakręcanej pomarańczy" (tejże właśnie) pod koniec rozdziału 3.
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6897
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #141 dnia: Maja 26, 2009, 01:06:21 pm »
Cytuj
Publiczność była wstrząśnięta, porażona dziełem
Facet zupełnie nie rozumie czym jest przeżywanie muzyki i grafomani, aż przykro. Jeden z najciekawszych opisów tego, czego opisać się nie da, znalazłem w "Nakręcanej pomarańczy" (tejże właśnie) pod koniec rozdziału 3.

W Mechanicznej...do grafomani rzeczywiscie daleko...opis muzyki potegujacej okrutna nature...zreszta w filmie jest chyba nawet ta scena...nie wiem czy to najciekawszy opis muzycznych uniesien ale napewno pozostawiajacy czytelnika w pomieszaniu odczuc.
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Evangelos

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 639
  • Mistyk! Wierzy, ze istnieje.
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #142 dnia: Czerwca 11, 2009, 06:50:37 pm »

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13384
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #143 dnia: Czerwca 12, 2009, 09:30:35 am »
Evangelos - dość niesamowito. Z tego co poczytalem, te dźwięki zostały zapisane za pomoca rysika poruszanego membraną na pokrytym sadzą papierze. Urządzenie to nie pozwalało na odsłuchiwanie dźwięków a tylko na ich graficzne obrazowanie.
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

Evangelos

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 639
  • Mistyk! Wierzy, ze istnieje.
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #144 dnia: Czerwca 12, 2009, 10:24:32 am »
Owszem, zgadza sie. Wprawdzie odsluch tego dzisiaj brzmi jak granie na grzebieniu, ale mowimy o roku 1860, wiec jestem podekscytowany i mnie to bardzo wzrusza  :)

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13384
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #145 dnia: Czerwca 12, 2009, 12:51:10 pm »
Ciekawe, czy można to w jakikolwiek sposób zweryfikować. Jest tam co prawda kamerton, ale ciekawe, czy próbowali się np. taką samą metodą (tym fonografem) sami nagrać, a następnie "odczytać".
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

Evangelos

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 639
  • Mistyk! Wierzy, ze istnieje.
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #146 dnia: Września 09, 2009, 05:32:14 pm »
Ciekaw jestem, czy takie starocie ktos pamieta lub w ogole zna:

Mam wszystkie ich nagrania od samego poczatku do roku 1985 i kilka pozniejszych tez, ale Force Majeure, z ktorej utwor pochodzi, jest jedna z moich ulubionych.
Jak to w porzadnym (starym) Tangerine Dream duzo loopowanych sekwencji i przenikajacych sie elementow, rewolucyjne instrumentarium (choc ta plyta to rok 1979, wiec ludziska mieli szanse uslyszec i kilka ich nagran - Jean Michel Jarre'a Oxygen i Equinoxe na przyklad, czy Vangelisa Albedo 0.39), utwor z poczatkiem, swietnym rozwinieciem improwizowanym niemal jazzowo i zakonczeniem. Ostatnio wrocilem do tej plyty i walkuje sobie, wiec pomyslalem, ze sie z Wami podziele  :)

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #147 dnia: Września 09, 2009, 07:45:13 pm »
W czułą strunę uderzyłeś Waść ;)
We wczesnych latach 80-tych była to tak popularna u nas muzyka, że trudno nie pamiętać. Pan Kordowicz, w Trójce i nie tylko, mógł liczyć na tłumy odbiorców. "My" mieliśmy analoga "Zeit", jako przykład, że nie da się tego słuchać. Kolejne płyty były bardziej przystępne. Zresztą oni, Vangelis, Kitaro, potem jeszcze Vollenweider (czy jakoś) mieli status gwiazd. J.M.Jarre uchodził już za obciach (no, może poza jedynką). Poza Zeitem dopadłem jeszcze enerdowską płytę z ich koncertem. Nawet jeszcze czasem słucham. Potem zaczęło mi nieco przechodzić, zresztą el-muzyki zrobiło się bardzo dużo. Każdy kasiasty młodzian mógł kupić sprzęt i "tworzyć". To w końcówce 80-tych. Nasi naśladowcy też byli. Cenię np. el- płyty Niemena, Skrzeka. Komendarka zaś nie za bardzo. A, byłem w Gdańsku (83) na koncercie K.Schulze. Zaś na koncert całej kapeli ,jakoś w 86, nie. Upomniała się o mnie armia :) i roczek trza było odpękać.
P.
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13384
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #148 dnia: Września 09, 2009, 08:05:09 pm »
Haha, żesz elektrolit mi się wylał... My z livem stare roboty - coż żesz mi ten prąd tak skacze - to jeszcześmy niejedną, tę, jak to... no..  barierę potencjału przełamali przy tych par execellance pościelówach... nieraz to spięcie za spięciem, aż niebiesko było, żesz bezpieczniki mi lecą, druciana ich mać... Co tam, pociągnę z awaryjnego, hehe, naelektryzowałem się aż mi się uszy sklejają. W każdym razie - co to ja miałem - a, na cholerę młodym robotom takie stare pierdoły... ;-)
« Ostatnia zmiana: Września 09, 2009, 08:07:44 pm wysłana przez maziek »
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16081
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Re: O muzyce
« Odpowiedź #149 dnia: Września 09, 2009, 08:30:01 pm »
liv, jeszcze a'propos tych nieszczęsnych williamsowych opisów (vbo widzę, że zapomniałem odpisać), to nie linkowałem ich dla literackiej urody, ani psychologicznej prawdy (te w SF rzadko się trafiają, o czym obaj wiemy), a dlatego, iż przedstawiały dość (moim zdaniem) ciekawy (choć nie we wszystkim realny) scenariusz tego co z muzyką w przyszłości stać się może.

A tak muzykę XXII wieku widzi (oczami swoistej kopii Richarda Straussa - to się nazywa pisarska śmiałość) James Blish:

"Dłużej, niż się spodziewał, przywykał do zmian, które zaszły w samej muzyce. Wkrótce zaczął podejrzewać, że była to ginąca sztuka, o niewiele większym statusie niż układanie kwiatów w jego czasach. Oczywiście nie można zaprzeczyć, że tendencje do fragmentaryzacji, które mógł już wtedy obserwować, w 2161 roku doszły niemal do ostateczności.
   Popularnym melodiom amerykańskim nie poświęcił więcej uwagi niż w zeszłym życiu. Stało się jednak jasne, że taśmowa metoda ich produkcji - wszyscy kompozytorzy ballad jawnie używali opartego na zasadzie suwaka logarytmicznego urządzenia nazywanego Maszyną Hitów - dotyczy także niemal każdego utworu muzyki poważnej.
   Na przykład wśród konserwatywnych twórców znajdowali się obecnie kompozytorzy wykorzystujący skalę dwunastotonową - według Straussa suchą i mechaniczną, choć teraz tak nie uważano. Ich bożyszcza - Berg, Schoenberg, Webern - byli dla publiczności wielkimi mistrzami, może nieco hermetycznymi, równie jednak godnymi szacunku jak Bach, Beethoven i Brahms.
   Ale istniał odłam konserwatystów o krok wyprzedzających skalę dwunastostopniową. Komponowali oni muzykę, którą nazywali stochastyczną - każdą nutę z osobna dobierali za pomocą tabel z przypadkowymi numerami. Ich biblią, tekstem źródłowym, była książka „Estetyka operacyjna”, która z kolei miała związek z dyscypliną zwana teorią informacyjną - i ani jedno słowo nie dotyczyło żadnej z technik i metod kompozytorskich znanych Straussowi. Grupa ta dążyła do tworzenia muzyki uniwersalnej - to znaczy pozbawionej wszelkich śladów indywidualności kompozytora, będącej muzycznym wyrazem uniwersalnego Prawa Przypadku. Prawo Przypadku miało swój styl, owszem, ale według Straussa był to styl nienormalnego dziecka, którego nauczono tłuc młotkiem w fortepian, żeby nie narobiło sobie gorszych kłopotów.
   Główny nurt kompozycji należał jednak do kategorii o mylącej nazwie „muzyka naukowa”. Termin ten odzwierciedlał jedynie tytuły dzieł dotyczących podróży kosmicznych, podróży w czasie i innych romantycznych lub nieprawdopodobnych tematów. W muzyce nie było nic naukowego, tylko zestaw plagiatów i imitacji dźwięków naturalnych, w których Strauss ze zgrozą odnalazł zniekształcony i rozcieńczony obraz własnych czasów.
   Najpopularniejszym przykładem muzyki naukowej była dziewięciominutowa kompozycja zwana koncertem, choć w niczym nie przypominała ona klasycznego koncertu; była to raczej swobodna rapsodia wzorowana na Rachmaninowie - bardzo odlegle. Typowa - była to „Pieśń dalekiej przestrzeni” jakiegoś H. Valeriona Kraffta - zaczynała się głośnym wejściem tam-tamu, po którym smyczki grały unisono gamę, następnie gdzieś w oddali słychać było harfę i jeden klarnet, w równoległych sekstach i kwartach. Potem wchodziły czynele - fortissimo - i cała orkiestra rozpoczynała jakąś łkającą majorowo-minorową melodię; cała orkiestra oprócz angielskich rożków znowu grających gamę, co miało być kontrapunktem. Drugą frazę tematu podejmowała trąbka solo, z sugestią tremolo, a orkiestra wycofywała się, oczekując następnego wybuchu. I w tym momencie- co przewidziałoby i czteroletnie dziecko - wchodził fortepian z drugim tematem.
   Za orkiestrą stało trzydzieści kobiet gotowych wejść z nieartykułowaną wokalizą, która miała sugerować nadprzyrodzony nastrój dalekiej przestrzeni - ale do tej pory Strauss już dawno zdążył wstać i wyjść."
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki